niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 27...



 Po chwili poczuła jak po jej twarzy i włosach spływa żółto-biała maź zwana majonezem. Miała ją na oczach, ustach, nosie i ramieniu. Chłopak śmiał się z tego, ale nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, że dziewczyna spogląda nie niego.
-Już po tobie – wysyczała przez zęby.
-Co? – zorientował się, że Jessica wstaje, ale zabrakło mu czasu na wymyślenie jakiejkolwiek formy ucieczki.
 Jess podniosła się z pozycji siedzącej, a gdy James poderwał się biegiem do ucieczki skoczyła w jego stronę i zaraz razem polecieli na trawę. Brunet tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia, bo blondynka po chwili siedziała na nim ze skrzyżowanymi rękami na piersiach.
-Carlos – krzyknęła.
-Słucham – uśmiechnął się na myśl ile możliwości ma do wyboru dwudziestojednolatka.
-Czy możesz podrzucić mi tu ten majonez i keczup? – uśmiechnęła się zadziornie.
-Nie zrobisz tego – odezwał się Maslow.
-Ależ mój drogi przyjacielu, mogłabym tego nie zrobić, ale jednak jestem zbyt leniwa, aby skorzystać z tej właśnie opcji.
-Nie zrobisz tego – powtórzył.
-Ależ tak
-Ależ nie
-Tak
-Nie
-T… - przerwał jej nadlatujący ketchup, który uderzył ją w ramię i przez to, że opakowanie było niedomknięte większość zawartości wylądowała na jej bluzce i spodniach. – Carlos – krzyknęła.
-Nie chciałem, to nie miało tak być – podał jej chusteczkę.
-To może wy sobie pogadajcie, a ja się przejdę do tego lasu – wtrącił się James chcąc się jak najszybciej ulotnić.
-Myślisz, że ci się upiecze? – zagadnęła go Vic.
-Tak, z pewnością tak.
-To muszę cię rozczarować, nasza kochana Jessica łatwo nie odpuszcza.
-Co na początek? Majonez czy ketchup? – przerwała im.
-Nic… - pisnął.
-A może jednak? – nie odpuszczała.
-Nie dziękuje, nie jest mi do twarzy ani w majonezie, ani w ketchupie.
-Hej dzieciaki !– krzyknął Dany. – Nie potrzeba wam jeszcze jednego quada, bo słyszeliśmy, że zielony wysiadł – zwrócił ich wszystkich uwagę, aż musieli się odwrócić.
-O hejka chłopaki – przywitała się Jess wstając. – Dobrze, że jesteście nie będę musiała już z nim jechać – wskazała na leżącego.
-Ale przecież zielony był jego – zdziwił się Dany.
-No tak, ale że ja jestem miła i kochana to wróciłam po niego i oczywiście nie mogłam służyć za kierowcę, ponieważ on sobie zaklepał to miejsce, a potem nas wrzucił do kałuży błotnej – spiorunowała go spojrzeniem oznajmiając, że jeszcze mu tego nie wybaczyła.
-To było nie wracać i niechby sobie poczekał – zaśmiał się Matt.
-Dziękuje ci bardzo kumplu, że jesteś przeciwko mnie – odezwał się James siadając niezauważenie.
-No wiesz czasami zasługujesz – powiedział to tak samo jak jej Matt, no już nie jej, to samo imię, głos, zachowanie i słowa trafiły do jej wnętrza wywołując okropny ból. Po policzku popłynęła pojedyncza łza i wyraz twarzy zmienił się z radości na obojętność. Victoria zdążyła to zauważyć i jak najszybciej zareagowała, aby inni nie pytali.
-A wy jak wrócicie?
-No tak samo jak jechali James i Jessica, ale będzie kierował bardziej doświadczony… Czyli ja… - odezwał się Dany. – Matt musi się jeszcze wiele nauczyć.
-Oj wujku nie wiesz do czego zdolna jest moja osoba.
-Wyobrażam sobie, dlatego cię nie dopuszczę jako kierowcę.
-I tak trzymaj, takiemu zdrajcy nie można ufać – dobiegł ich głos Maslowa.
-Teraz będziecie się droczyć aż w końcu ktoś z was wygra? – zapytała Victoria stając obok Logana.
-To to się raczej szybko nie skończy – włączył się Kendall. – Jak oni już zaczną to skończyć nie mogą.
-Ej po co ci majonez? – zwrócił się do Je Matt pokazując innym, że już koniec.
-Na Jamesa za moje włosy -  wskazała na głowę.
-Chyba ci się jednak nie uda – wskazał w stronę za jej plecami.
-Co? – odwróciła się szybko na pięcie i ujrzała bruneta, który próbuje umknąć niepostrzeżenie w las.
-Nie tak szybko mój drogi – krzyknęła i ruszyła biegiem za nim. Był dla niej za szybki, a gdy już miała go na wyciągnięcie ręki on automatycznie przyśpieszał.
 W pewnej chwili zaczęła obmyślać plan ze wskoczeniem mu na barana, lecz uświadomiła sobie, co może się zaraz wydarzyć.
-James stój – krzyknęła zatrzymując się. Chłopak nie zorientował się, o co dokładnie blondynce chodzi i spotkało go niezbyt przyjemne spotkanie z drzewem. – Nic ci nie jest? – stanęła nad nim, gdy leżał z zamkniętymi oczami przetrzymując ramię i głowę, które chyba w tym momencie najbardziej ucierpiały.
-Nie chyba nie – wysyczał robiąc grymas z bólu.
-To twoja kara za majonez i że uciekałeś nie czekając na moją decyzje. Nie pomyślałeś, że mogłabym ci to odpuścić?
-Ty odpuścić? – zaśmiał się razem z Victorią, która także przybiegła zobaczyć, czy nic mi nie jest.
-No fakt – rozłożyła ręce i tyknęła głową w bok.
-Pomogłabyś wstać – upomniał się James wyciągając dłoń w jej stronę.
-Chyba śnisz – zaśmiała się.
-No proszę – zrobił minę małego szczeniaczka. – Proszę.
-Oj niech ci będzie – pociągnęła go w swoją stronę. – Aua – złapała się za ramię przypominając sobie o uszkodzonym mięśniu.
-Co jest? – zapytał Logan kładąc rękę na jej ramieniu.
-To ta… - przerwała. – Znaczy się… Nie wiem, chyba mi tam coś strzyknęło
-Pokaż – chciał jej podciągnąć rękaw do góry.
-Nie, nie, nic się nie stało, ja tak mam – zaprzeczyła spuszczając materiał. – I to bardzo często.
-Jesteś pewna? – był zakłopotany.
-Tak.
-Na pewno?
-Tak Logan, na pewno. Chodź trzeba posprzątać z koca – złapała go za dłoń i pociągnęła za sobą w stronę przyjaciół.
-Dlaczego ja mam to robić? Przecież on nabrudził – wskazał na Jamesa.
-Ponieważ on musi dojść do siebie po spotkaniu ze swoją dziewczyną, która zwie się drzewo – zaśmiała się. – A teraz trzymaj – wepchnęła mu koszyk do rąk i zaczęła wkładać powoli talerze, szklanki i papierki, w które zostały zapakowane kanapki. Spoglądając w stronę pozostałych poczęła  zastanawiać się nad swoimi słowami. Czy jej przyjaciel ma dziewczynę? Czy jest z nią szczęśliwy? Jak ona się nazywa? I jeszcze wiele innych pytań zadręczało jej głowę i myśli.
Dlaczego ja o tym w ogóle myślę? – zapytała sama siebie.
-Uwaga! – usłyszała krzyk Kendalla i po chwili leżała na ziemi pod ciężarem bruneta.
-Kretynie – zepchnęła go z siebie. – Czy tam w środku są jakieś racjonale myśli? – postukała go po głowie.
-Oczywiście, że tak. Gdyby nie one skąd byłoby tak wiele piosenek na naszych stronach, w serialu i płytach?
-Dzięki nim – wskazała głową na Logana, Carlosa, Kendalla.
-Nie wierzysz we mnie? Jak tak możesz? – posmutniał.
-Mam wytłumaczyć krok po kroku? – usiadła na trawie podciągając do siebie kolana i splatając na nich ręce.
-Oj, aż taki głupi przecież nie jestem.
-A może jednak? – wystawiła mu język.
-Coś mi sugerujesz? – poderwał się spoglądając jej w niebieskie tęczówki.
-Przestań, twój wzrok pali – odepchnęła go od siebie i zaczęła wstawać.
-Tak ma być i gdzie się wybierasz? – złapał ją w pasie.
-Do pozostałych, bo twój czas się skończył.
-Raczej nie…
-Oj raczej tak – zepchnęła jego ręce, ale on nie odpuszczał. Tym razem złapał ją za kostki. – Dobrze się czujesz?
-Znakomicie, ale nie mogę cię puścić.
-A to niby dlaczego? – oparła ręce na biodrach.
-Bo… - myślał. – Jeśli cię puszczę… - przeciągał. – Jeśli cię puszczę…
-Co jeśli mnie puścisz, no co? – zniecierpliwiła się.
-Nie wiem.
-No to widzisz mogę iść, chyba, że czekasz na ketchup.
-Nie – rozluźnił uścisk i zaczął wstawać.
-Carlos, która godzina? – zapytała Jessica podchodząc do jego quada, na który wkładał koszyk.
-Szesnasta, a co?
 Dziewczyny popatrzyły na siebie z takim samym wyrazem twarzy nie dowierzając trochę jego słowom. Nie wiedziała , która powinna coś może powiedzieć, a może lepiej sobie odpuścić.
-To my chyba musimy już wracać… - zaczęła Vic.
-Ale jak to? Przecież jeszcze połowa dnia przed nami – odparł Kendall.
-No wiemy, ale mamy na dzisiaj karnety na siłownie, a ja na osiemnastą trzydzieści zarezerwowałam dwie bieżnie, bo jak wiem w klubie „FIT” trudno jest sobie pobiegać – oznajmiła im Je.
-Czyli nie zostaniecie już dłużej? – posmutniał Carlos.
-No raczej nie – wzięła do reki kask Vici.
-A może chodźcie z nami, miejsce zawsze się znajdzie, a jak pamiętam to też tam macie karnety – zaproponowała Jessi.
-A ty skąd wiesz? – ruszył ją od tyłu James.
-A chociażby z waszego Twittera, na którym jestem codziennie.
-No to wszystko zmienia.
-No to szybko zbieramy się i jedziemy – pośpieszył ich Logan, który już był gotowy do drogi.
-A kiedy ty założyłeś kask? – zdziwili się.
-Przed chwilą. Szybko jedziemy.
-Ale chwila – zatrzymała ich Jess. – Gdzie Dany i Matt?
-Pojechali po quada i do warsztatu – wytłumaczył. – Szybko.
 Zebrali się w kilka sekund i znowu natura usłyszała warkot, krzyki i śmiechy szóstki przyjaciół. Droga powrotna nie odbyła się oczywiście bez jednego wyścigu. Było ich około pięciu, w tym trzy wygrały dziewczyny, jeden James i jeden Logan. Kendall i Carlos udawali wielce obrażonych i postanowili pozostawić wszystkich w tyle. Jak wyrwali się do przodu przez długą chwile nikt ich nie widział, a potem blondynka przed tym znanym błotem się zatrzymała, ale oczywiście przecież z takimi świrami jak Big Time Rush nigdy nie może być dobrze, nigdy nie może być spokoju. To już po raz drugi przez  nieuwagę i szybką prędkość Jamesa dziewczyna wylądowała w ohydztwie. Gdyby chłopak patrzył przed siebie na pewno nie doszło by do tego zdarzenia, skręciłby w bok i nigdy nie uderzył z niebieskiego quada z taką siłą, że nawet najgrubszego człowieka na świecie by odrzuciło do przodu, a co powiedzieć o takiej delikatnej i lekkiej osobie jaką była Jessica Braun.
-Czy tobie się dzisiaj coś stało? – krzyknęła wynurzając się i ocierając twarz.
-Nie – zaprzeczył.
-Jak nie? Mam ci wymienić wszystkie rzeczy, których dzisiaj dokonałeś, a na których ja ucierpiałam?
-Nie dziękuję znam je i  nie trzeba mi przypominać.
-Gdzie jest Jessi? – zapytała Vic.
-Tutaj – pomachała w jej stronę.
-Znowu?
-Tak i to znowu przez niego – rzuciła go kulka z błota.
-Ej no…
-Jakie ej no…? To chyba ja tu siedzę, a ty dostałeś niewielką tego częścią.
-Ale ja nie chciałem…
-James? – zaczęli się śmiać Kendall i Carlos, którzy postanowili wrócić i fochać się przy nich, aby dali im wygrać. Teraz już ich plan nie mógł wypalić, nie mogli się przestać śmiać, ale nich nie spodziewał się tego co po chwili zrobiła Braun.
 Gdy wygrała walkę z wychodzeniem podeszła do Kendalla, potem do Carlosa i bez słowa poprowadziła ich w troskę kałuży, jeśli to można była w jakikolwiek sposób nazwać kałużą.
-Co ty robisz? – był zakłopotany Carlos.
-Cicho – machnęła i wróciła po Jamesa. Przez długą chwilę się jej stawiał, ale w końcu udało jej się zepchnąć go z quada i reszta poszła jak składka.
 Ustawiła chłopaków obok siebie, co trwało bardzo, ale to bardzo długi czas, bo w pewnym momencie domyślili się o co dziewczynie chodzi, a Logan bez wahania przyszedł jej z pomocą.
-Co się uśmiechasz? – zapytał Jessice.
-Zaraz zobaczysz… Moi kochani koledzy możecie odwrócić się do mnie tyłem?
-Nie raczej nie… Nie damy ci się wrzucić do błota – zaczęli jej uciekać, ale ona była na to przygotowana. Podstawiła nogę Jamesowi i on już leżał cały brązowy śmiejąc się, a zaraz koło niego wylądował Carlos.
-Ale za co ja też oberwałem?
-Za to, że się śmiałeś i sobie pojechałeś. Gdzie Kendall?
-Jesteś wredna, wiesz o tym? – stanął naprzeciwko niej James. – Nie mogę uwierzyć, że w takiej dziewczynie tyle wredoty.
 Te słowa ją zabolały i od razu spuściła głowę. Zdawała sobie sprawę ze wszystkich swoich zalet i wad, ale nigdy nie chciała nikogo przez to skrzywdzić. Ona już dawno zapomniała jak to jest kogoś krzywdzić, przez ostatnie miesiące to ona była krzywdzona, albo psychicznie, albo fizycznie. Do dziś pozostały jej ślady na ciele, jak i w sercu.
-Przepraszam – wyszeptała. – Nie chciałam.
 Podbiegła szybko do niebieskiego quada, założyła kask i pojechała w nieznaną jej jeszcze drogę. Chciała na chwilę uciec od tego wszystkiego, zapomnieć. Wszystko tego dnia zepsuł jej Matt, bo on musi być tak podobny do tego idioty, do tego debila, który nie wie, co to prawdziwa miłość, który się bawi nią i dziewczynami.
 Jechała w samotności bardzo długi czas, nie wiedziała gdzie, ale czuła, że to dobry kierunek i w końcu odnajdzie ich początek trasy. Miała wtedy kilka chwil na przemyślenia tego wszystkiego co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni, jak to wszystko działało na nią. Te brązowe oczy, ten głos i ten dotyk, który przyprawiał ją o dreszcze.
Co się z tobą dzieje? – pytała siebie. – Gdzie jest ta dziewczyna, która cieszyła się drobiazgami, która żyła dniem dzisiejszym, a nie przyszłością?
 Minęła drewniany płot i zahamowała z piskiem opon na środku placu, aż wokół niej pojawiła się chmura piasku. Rozejrzała się we wszystkie możliwe strony, ale nie było widać ani Danego, ani Matta, a tym bardziej pozostałych. Wolnym krokiem podeszła do desek ułożonych na stosiku i usiadła na nich czekając.
 Nie trwało to długo, bo zaraz za budynku wyskoczyli chłopaki ze szlauchem i została potraktowana strumieniem wody.
-Idioci – skomentowała.
-Znowu?
-Tak, ale kocham tych idiotów i wariatów, którymi jesteście.
-My też cię kochamy wredoto – roztrzepał jej włosy James.
-Nie chciałam wtedy, ja po prostu zapomniałam…
-Nie ma sprawy, to mnie trochę poniosło – przerwał jej.
-Nie to moja wina.
-Nie moja
-Moja
-Moja
-Będziecie się teraz kłócić kogo to wina? – zaśmiał się Logan.
-Tak – odparli wspólnie. – A co nie możemy?
-Nie…
-Ok, tylko wiesz, to nie jest kłótnia… - zachichotała. – To zwykła rozmowa.
-Wracajmy do domu – powiedziała zmęczona Victoria.
-Popieram – przytuliła ją Jessica.
-My też – krzyknęli chłopaki, a Kendall dodał. – Ale ja i tak was nie wpuszczę do mojego auta jesteście mokrzy…
-Oj bez przesady nic się nie stanie, ja usiądę na twojej bluzie, a oni na innych suchych rzeczach i nic ci nie zamoczymy…
-Niech ci będzie – dał za wygraną, choć dziwnie szybko.
-No to ja zajmuje tyły – krzyknęła i ponownie tego dnia zaczął się wyścig do samochodu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz