niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 17...



TEGO SAMEGO DNIA
-Dlaczego dopiero teraz się o tym dowiaduje? – krzyknął tata Jessi.
-Ponieważ wiedziałam jak zareagujesz, że będziesz zły tak jak w tym momencie – tłumaczyła mu żona.
-Powinienem był dowiedzieć się o tym wtedy, co ty.
-Chciałam ci powiedzieć jak Jess pojechała z Victorią, ale byłeś zajęty, a twoja córce nie jest łatwo o tym mówić, ona cierpi.
-Zabije tego gnoja – warknął pod nosem i zabierając kluczyki od domu ruszył wściekły do wyjścia.
-Roberto, gdzie ty idziesz? – krzyknęła za nim Emily.
-Wychodzę, by załatwić pewną sprawę – mamrotał.
-Chyba nie idziesz do Matta? – przeraziła się kobieta.
-To jest moja córeczka i nikt nie ma prawa jej krzywdzić. On za to odpowie, gnojek zapłaci za wyrządzone krzywdy – po tych słowach mężczyzna trzasnął drzwiami i skierował się w stronę ciemnej ulicy. Już nie usłyszał krzyku żony:
-Roberto…
Po dziesięciu minutach stał przed czarnymi drzwiami jednego z domów przy Main Street. Był tak wściekły, że jego wnętrze się gotowało. Kiedy usłyszał wesołe głosy w środku, zaczął energicznie dzwonić i walić pięścią o drewno.
-Damon otwieraj, wiem, że tam jesteś – wrzeszczał, a przechodnie oglądali się za nim. – Otwieraj, mamy do pogadania.
 Drzwi skrzypnęły i powoli się otworzyły. Pojawił się w nich wesoły Matt z butelką piwa w dłoni.
-Witaj Roberto, czy coś się stało? – zapytał nie zwracając uwagi na minę mężczyzny.
-I ty masz jeszcze czelność pytać mnie czy coś się stało? – zaczął jeszcze bardziej krzyczeć Roberto Braun, a chłopak patrzył na niego z minął osoby, nierozumiejącej swojego rozmówcy. – Ja ci zaraz chętnie wyjaśnię.
 Mężczyzną kierowała adrenalina i nie zwracał najmniejszej uwagi na ludzi w środku. Złapał Matta za ramiona i szybkim ruchem przygwoździł do beżowej ściany na korytarzu. Na początku mierzył chłopaka wzrokiem, a następnie groźnym głosem zaczął:
-Jeszcze raz tknij moją córkę, a to naprawdę się źle dla ciebie skończy.
-Ale o co ci chodzi?
-Nie udawaj idioty Damon. Ja już o wszystkim wiem, jeszcze raz ją uderz, a twoi kumple cię nie poznają przy kolejnym spotkaniu. Tak ci skręcę tą twoją twarzyczkę, że słowem nie piśniesz, a na tyłku to już nigdy w życiu chyba nie usiądziesz – groził ze złością trzymając Matta jedną ręką.
-Aha, już pamiętam. Jessica się poskarżyła?
-Nie musiała. Widziałem co jej zrobiłeś kretynie, zapłacisz za to.
 Chłopak wkurzył się na słowo „kretynie”, które w tak szybkim tempie przeleciało przez jego ciało i zacisnął pięści. Kiedy pan Braun zaczął powoli się odsuwać, Damon wymierzył cios. Ruch był za wolny, a tata Jessicy złapał go w nadgarstku i przerzucił nad swoimi plecami powalając go na ziemie. Niska szatynka chciała do niego podbiec, lecz zauważywszy wrogie spojrzenie Roberto cofnęła się.
-Na mnie nie podnosi się ręki – odrzekł nachylając się nad młodzieńcem zwijającym się z bólu. – I myślisz, że od tak możesz imprezować ze znajomymi, kiedy mój skarb cierpi? – nie czekał na odpowiedź. – Ze mną się nie zadziera i jeśli jeszcze nie miałeś poczucia winy, to uwierz mi, ono się dopiero zacznie.
-Roberto… - wyjąkał.
-Nie mów do mnie Roberto, od dzisiaj znowu jestem dla ciebie w każdej sytuacji pan Roberto Braun.
-Oczywiście – przytaknął bez zastanowienia.
-Masz naprawić swoje błędy. Moja córka z twojej strony w tym momencie zasługuje na coś więcej niż przepraszam. Zwykłe słowa tu nie wystarczą. Masz to naprawić – rozkazał. – Daje ci 24 godziny i wiedz, że cię sprawdzę.
 Kucnął obok chłopaka, a ten ze strachu cofnął się pod ścianę. Nachylił się nad jego uchem i wyszeptał:
-Jeszcze raz… a zostaniesz bez niczego. Pamiętaj…
 Wyprostował się, poprawił kurtkę i spoglądając ostatni raz na przerażoną piątkę w rogu korytarza wyszedł na ulicę ponownie trzaskając drzwiami.
Kiedy powolnym krokiem wracał do domu przepełniała go duma, lecz nie potrafił zrozumieć, dlaczego przyjaciel, a teraz już były narzeczony Jess zmienił się na takiego drania. Wszyscy mu ufali, nawet on, Roberto Braun, który potrzebuje czasu, aby zaufać jakiejkolwiek osobie. Zawsze musi przeprowadzić śledztwo wykorzystując wrodzone zmysły, by można było kogoś ocenić.
 Wchodząc na podwórko cały dom był rozświetlony, a w drzwiach siedziała kobieta owinięta w czerwony sweter.
-Roberto, nic ci nie jest? – pytała z troską oglądając twarz mężowi.
-Jestem cały, nic mi nie jest.
-Ale nie zrobiłeś nic Mattowi, prawda? Nie pobiliście się?
-Nie! Jeszcze nie…
-Jak to „jeszcze nie”? – zdziwiła się Emily.
-Jeśli uderzy choćby jeszcze raz Jess to dostał ostrzeżenie, co mu może się stać, a teraz przepraszam muszę jechać do mojej córeczki… - minął kobietę i ruszył w kierunku schodów, aby zabrać z haczyka klucz do garażu.
-Ale o tej porze? – krzyknęła za nim żona.
-Tak o tej porze – odpowiedział dopiero, gdy wyszedł z domu z ciemną reklamówką. – Ona jest u Victorii?
-Tak, teraz mieszkają tam razem, znasz adres?
-Oczywiście, od kiedy dziewczyna się tam przeprowadziła.
-Co masz w reklamówce? – zapytała z ciekawości zmieniając temat.
-Drobiazgi, trochę lodów, ciasto, które wczoraj upiekłaś. Chce jej poprawić humor, a wiesz jak ona kocha lody domowej roboty.
-Tak wiem – odparła zszokowana postawą męża i już o nic nie pytała. Jedynie otworzyła mu bramę i pozwoliła jechać.

 Drogę nocą jest pokonać bardzo szybko, nawet w takim mieście jak Los Angeles. Jednak tata Je nie zastanowił się nad tym, czy dziewczyny są w domu i kiedy zajechał pod bramę dookoła panowała cisza, a w domu nie świeciło się żadne światło.
 Dzwonił na komórkę córki, ale wciąż włączała się poczta, a po długim zastanowieniu postanowił poczekać na ich powrót.
 Udało mu się otworzyć furtkę i wszedł na werandę domu Victorii, gdzie położył reklamówkę przy barierce, a sam usiadł na brązowej, wiszącej ławeczce.

Dziewczyny przyjechały po pierwszej w nocy i kiedy wysiadały z samochodu Kendalla były bardzo radosne. Wciąż się śmiały i rozmawiały z chłopakami, ponieważ Kendzio postanowił, że na poprawę samopoczucia zabierze pozostałą trójkę.
-Dzięki za podwiezienie i fajną półgodzinną zabawę w aucie – mówiła dziewczyna opierając się o drzwiczki.
-Nie ma sprawy, a dzisiaj nas uściskasz? – zapytał chytrze Logi.
-Ależ oczywiście… Chodźcie tu do mnie. Zasłużyliście.
 Wyskoczyli sprintem z samochodu i każdy doczekał się przyjemnego przytulańca ze strony Jess i Vic.
 Przyjaciółki stanęły przed furtką i  pomachały chłopakom. Poczekały, aż zniknął w dali ulicy, a wtedy Jessica zauważyła czarny samochód.
-To auto mojego taty.
-Jesteś pewna?
-Tak znam rejestracje. Może coś się stało.
 Zostawiła Victorie w tyle i pobiegła do schodów. Jej tata zasnął bujany przez podmuchy wiatru. Podeszła do niego i delikatnym ruchem ręki obudziła kucając obok.
-Tato.. – wyszeptała.
-Ja nie śpię, tylko się zdrzemnąłem – odpowiedział podrywając się do pozycji siedzącej.
-Coś się stało?
-Nie kochanie wszystko w porządku. Przyjechałem się z tobą zobaczyć i przywiozłem ciastko od mamy oraz lody, które mam nadzieje, że nie rozpuściły się w torbie termoizolacyjnej.
-Dziękuje, że jesteś – przytuliła mężczyznę, a po policzku popłynęły łzy radości i szczęścia. Czuła się bezpiecznie w jego ramionach, bo on jako jedyny potrafił ją obronić.
-Co zrobiłaś w rękę? To Matt? – zapytał nagle.
-Nie to nie on. Mama ci wszystko powiedziała?
-Tak i nie mogę uwierzyć, że ten dupek zadał ci tyle bólu.
-Nie mów tak – powiedziała łagodnie. – I chodź do środka. Dzisiaj prześpisz się tutaj.
-Nie mogę – zaprzeczył. – Jutro praca, a do tego mama się pewnie martwi. Chciałem cię po prostu zobaczyć i upewnić się, że wszystko w porządku, na razie, a może w końcu – próbował się opanować i nie mówić ze złością przez chłopaka, którego Je jeszcze broniła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz