niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 33...



Przy tym rozdziale kieruje podziękowania i dedykuje go Wiktorii Kaczmarek, która poleciła mojego bloga u siebie i dała jakby wsparcie przez co pojawił się uśmiech na mojej twarzy...
Od razu przepraszam, ale nie uda mi się dzisiaj dodać drugiego rozdziału, a teraz już zapraszam na rozdział 33... ;*
Liczę na komentarze i do przeczytania

*** *** *** *** *** ***

Jessica zabrała ze stolika kawę, którą zrobiła jakaś stażystka dla siebie i odłożyła na chwilę , aby zrobić drugą. Jess nie miała czasu, aby ją o tym poinformować, więc jakby jej tam w ogóle nie było wyszła szybkim, bezgłośnym krokiem zabierając przy okazji paczkę ciastek z orzechami i czekoladą.
  Gdy dotarła do miejsca, w którym przy biurku siedział Sam nie wiedziała, co zrobić, aby wyjść z budynku niezauważona.  Cofnęła się do ciemnego kąta, gdzie nie docierało żadne, nawet najmniejsze światło. Siedziała tam przez dłuższą chwilę, aż w pewnej chwili jej wzrok przykuły jasne drzwi po drugiej stronie korytarza.
Przecież nie przejdę teraz jak on tam stoi – spojrzała w stronę ochroniarza rozmawiającego przez telefon i korzystając, gdy się odwrócił przebiegła do przeciwległej ściany chowając się za dużymi, zielonymi, rozłożystymi liśćmi. Kiedy miała już sprawdzać, czy kremowe „wrota” są otwarte, w jej rękach zabrakło kubka z kawą i ciastek. Gdyby nie ten burczący brzuch odpuściłaby, ale pragnienie związane z ciastkami było silniejsze.
 Musiała poczekać dobre 10 minut, aż Davidson odwróci wzrok od korytarza i wyjdzie na zewnątrz.
-W końcu – wyszeptała i biegając bezgłośnie od ściany do ściany zabrała kubek i paczkę.
 Przez chwilę cieszyła się jak małe dziecko, lecz gdy się okazało, że zamek w drzwiach jest zablokowany mina od razu powróciła do normalnego stanu. Nie miała najmniejszego pojęcia jak wydostać się z tego budynku, więc postanowiła zaryzykować i wychyliła głowę przez główne wejście, a gdy się okazało, że nikogo tam nie ma, wyszła i ruszyła drogą w stronę małej budki w zielonym kolorze.
-Szybko poszło – mówiła do siebie, ale wyglądało tak jakby do kogoś, pomimo pustki na placu. – Aż za łatwo i szybko.
 Poruszała się z wielką ostrożnością od budynku do budynku rozglądając się, czy przypadkiem ktoś nie idzie. Gdy była już w połowie drogi pomyślała, że ten odcinek pójdzie jej jak z płatka, jednak jak zawsze w najważniejszych dla niej sytuacjach, coś musiało się popsuć.
 Na każdym kroku spotykała jakiś ludzi, to kobieta z projektami i stertą materiałów, to stażyści pod przewodnictwem jakiejś grubszej kobiety, która co chwile rozmawiała przez telefon, to dwóch ochroniarzy przy drzewie jedzący lunch. Na początku czuła, że wszystko jest dobrze i na pewno w żaden sposób jej nie złapią, a tu nie wiadomo, w którym momencie dwadzieścia metrów przed nią pojawił się Andy z teczką i  jakimiś pisakami. Poruszał się podobnie do niej, ale zastanowiło ją to, gdyż to przecież ten chłopak nie powinien się niczego bać, bo pracuje tu od dłuższego czasu i do tego jest  ochroniarzem.
-Jessica? – krzyknął w jej stronę, a ona szybko umknęła w ciemny róg między dwoma studiami.
-Super – burknęła pod nosem i próbowała dojść do jak najbardziej ciemnego miejsca, aby ten „świr” odpuścił.
-Jessica jesteś tu? – usłyszała dobiegający jej głos chłopaka, który wydawał się taki pewny, że ona tam jest. –Widziałem cię i jestem tego pewien, więc nie musisz się ukrywać przy tym małym, starym, rozpadającym się busie.
-Jakim busie? – zdziwiła się i zaczęła się przybliżać do drogi patrząc pod nogi. Trzymając w rękach ten kubek i ciastka co chwile się wkurzała, że nie ma co z tym zrobić, więc zostawiła to na ziemi i wyjrzała na światło dzienne. Nigdzie nie było Andy-ego, więc dla pewności rozejrzała się dookoła jeszcze trzy razy, a gdy 100 metrów dalej śmignął jej czarny kolor ze strachu, że chłopak  wraca, puściła się szybkim pędem drogą, którą zapamiętała z opowieści i tłumaczenia przyjaciółki.

 Przez dłuższy czas biegu nie zwracała uwagi na ludzi, którzy mogli ją widzieć, zależało jej jedyne na tym, aby zaraz obok niej nie pojawił się Andy i żeby dotarła do studia chłopaków.
 Kiedy zabrakło jej sił stanęła przy studiu 17 i kompletnie nie wiedziała jak tu dotarła i jak powinna teraz wrócić pod osiemnastkę, bo gdy jej kochana przyjaciółka trudziła się, aby w jak najlepszy sposób wbić jej te ścieżki do głowy, ona, Jessica Braun, było w zupełnie innym świecie.
 Teraz stanęła na środku drogi i spoglądając za siebie widziała jedynie różnego koloru budynki, przed sobą widziała to samo, po prawej, po lewej droga i żadnej wskazówki. Robiąc różne miny wyrażające myślenie tkwiła wciąż w jednej pozycji i jednym niewielkim kwadraciku chodnika. Kompletnie nic jej nie przychodziło do głowy, jedynie skręcona noga, mnóstwo krwi, mnóstwo kurzu i strach, które były nagłymi pomysłami do książki. W pewnym momencie usłyszała głosy dwóch mężczyzn, więc powoli wyluzowana szła przed siebie, nie pokazując w ogóle na swojej twarzy, że  coś jest nie tak.
-Dzień dobry – posłała im szczery uśmiech, gdy ich mijała.
-Dzień dobry – odpowiedzieli spoglądając na jej przepustkę i poszli dalej, bez zadawania pytań i bez zbędnego zatrzymywania jej.
Łatwo poszło – pomyślała i szła wciąż przed siebie, nie wiedząc co w ogóle robić, a jedynie jej kończyny wydawały się jakby znały drogę, więc oddała im całe swoje myśli, a po dziesięciu minutach wolnego marszu i nie spotkaniu żadnej żywej duszy zauważyła budynek z wielką niebieską osiemnastką na ścianie.
-Dziękuje – krzyknęła, a potem oprzytomniała, że nie powinna w ogóle tego robić, bo nie wiadomo, czy zaraz ktoś jej stąd nie zabierze, przecież BTR to zupełnie co innego niż show Victorii i do tego wszystkiego to jest o wiele dalej.

 Po chwili z za rogu budki z jedzeniem wyłonił się znienawidzony przez nią ochroniarz i od razu mina jej zrzedła, nie miała zamiaru się z nim spotkać, a do tego miał zrezygnowaną minę i brakowało w jego dłoniach teczki, a ręce były całe w czarnym mazaku. Jessice zrobiło się żal chłopaka i chciała do niego podejść, zapytać co się stało, ale w dobrym momencie uświadomiła sobie, że jest to jeden z najgorszych pomysłów jaki mógł wpaść do jej głowy i szybko czmychnęła za drzewo, a następnie dzięki gałęziom znalazła się w jego koronie. Siedziała tam parę minut i patrzyła na wszystko z góry. Czuła się wolna, że nic jej nie może ograniczać, że w końcu może zasmakować życia, którego nigdy nie miała. Może pozwolić sobie na tak wiele rzeczy, nie to co wtedy, gdy była tyle lat w związku i do tego z Mattem – chłopakiem często zazdrosnym, czasami aż za bardzo nerwowym, pracoholikiem, imprezowiczem, bogaczem, który nie liczy się z cenami wielu przedmiotów, on może mieć wszystko, a jego dziewczyna nie, ona musi się pilnować, bo gdy przyniesie do domu zbyt drogą rzecz kupioną za chłopaka pieniądze jest awantura na połowę ulicy.
Dobrze, że mam to już za sobą – pomyślała, a chłodny podmuch letniego wiatru rozwiał jej włosy i dopiero wtedy poczuła prawdziwy zapach życia, własnego życia, bez tajemnic.
-Czas żyć prawdziwie – wyszeptała i przy budce zauważyła Jamesa i Carlosa, jak nieśli jakieś kanapki, styropianowe pudełka i dwie duże butelki jakiejś zielonej cieczy. – Chłopaki! – krzyknęła i kiedy próbowała zejść cienka gałąź, na której oparła nogę złamała się, a ona spadła na niewielki trawnik dookoła pnia.
 Bolała ją każda część ciała, a najbardziej plecy. Nie miała sił, aby się ruszyć, więc opuściła na chwilę bezradnie głowę na trawę i czekała aż ból minie. Nawet najmniejszy ruch ręki sprawiał jej ból, myślała, że może coś sobie uszkodziła, że może jakaś jej kość nie wytrzymała upadku i jest złamana. Ta rzecz wydawała jej się najgorsza, ona nie lubiła, gdy coś w jej małym ciele ją ograniczało, w dzieciństwie nigdy nie miała nic złamane, a zawdzięczała to tylko i jedynie swoim silnym i grubym kościom.
 Gdy ból na pewien czas ustał udało jej się powoli, podpierając się o drzewo, wstać i założyć buty, które przed wejściem na górę zdjęła i zabrała ze sobą. Stojąc już wyprostowana porozciągała nieco obolałe z upadku kończyny i od razu ból kręgosłupa miną.
 Nie zdawała sobie sprawy ile tak leżał, więc zaczęła biec w stronę budynku, w którym dzisiaj chłopaki kręcili, a kiedy była prawie przy drzwiach zatrzymał ją wysoki szatyn, w garniturku, z ciemnymi, prawie czarnymi oczami, które wydawały się jakby skrywały w sobie pewną tajemnicę. Ta ciemna głębia ją wciągnęła, nie mogła od niej oderwać wzroku i stała jak jakaś zahipnotyzowana, aż mężczyzna się odezwał.
-Mógłbym wiedzieć kim jesteś? – zaczął spokojnie.

-Ja? – wskazała Jess na siebie, a kiedy zauważyła skinienie zaczęła mówić, nie zdając sobie na początku sprawy w jakiej sytuacji się znalazła. – Jestem Jessica Braun, pisarka, przyjaciółka ekipy Victorious, z która spędzam dzisiejszy czas oraz kumpela chłopaków z Big Time Rush – zakończyła i promiennie się uśmiechnęła.
-A mogę zobaczyć twoją przepustkę? – szatyn nie wydawał się przekonany jej krótką opowieścią, która była prawdziwa.
-Jasne – sięgnęła w kierunku szyi i zaczęła wyciągać zawieszkę, ale przeżyła niewielki szok, gdyż na jej końcu nic nie było. – Wie pan jest mały problem – zaczęła. – Przed chwilą spadłam z drzewa i przepustka musiała się odpiąć, ale jeśli pan poczeka to ja tam po nią pójdę i pokaże.
-Oj tak mi przykro, że spadłaś z drzewa, ale nie dam się nabrać na twoje opowiastki, idziesz ze mną – chwycił ją w łokciu i zaczął prowadzić w kierunku, z którego przed chwilą przyszła. – Porozmawiasz sobie z moim szefem i on podejmie decyzje co dalej zrobić.
-Ale ja naprawdę znam chłopaków, mogę to udowodnić – próbowała mu się wyszarpać, ale na marne.
-Każda tak mówi – był nieugięty.
-Niech pan mi da szanse – prosiła i zauważyła w oddali przy drzwiach chłopaków. – JAMES!!! – zaczęła krzyczeć.

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 32...

Hejka wszystkim...
Witam was na nowej witrynie, mam nadzieje, że nie będzie żadnych problemów dla was w związku z moim przeniesieniem...
Ja już nie mogłam być na blog.onet.pl, za bardzo się tam męczyłam spędzając po dwie godziny nad jednym i tym samym, bo zabrakło współpracy z programem, który nie do końca jest dokończony i ulepszony...


Rozdział pod spodem i mam tak świetny humor, że mam nadzieje, że wszystkim się spodoba i pojawi się pod nim mnóstwo komentarzy...


Co do prośby, o której już wspominałam parę razy...
Czy moglibyście pomóc mi rozpromować tego bloga?
Gdyż przez własną głupotę straciłam już bardzo wielu czytelników i z tego powodu nadal czuje winę w swoim wnętrzu...
Bardzo mi na tym zależy i BARDZO WAS PROSZĘ POMÓŻCIE...
Jeśli macie blogi napiszcie chociaż małą wzmiankę o moim opowiadaniu lub dodajcie ten link na jakąś stronę z małą opinią...
Jeśli będziecie coś takiego dodawać u siebie poinformujcie mnie o tym, a ja postaram się w jakiś sposób odwdzięczyć i przyszykować dla każdego z osobna niespodziankę...

BARDZO PROSZĘ, GDYŻ ZALEŻY MI NA TYM...

*** **** *** *** *** ***

-Masz – Victoria wyciągnęła w stronę Jess przepustkę ze zdjęciem ekipy Victorious oraz dziewczyny imieniem i nazwiskiem, kiedy stanęły przed wielką czarną bramą czekając na ochroniarza siedzącego w budce i pilnującego wjazdu na teren jednej z siedzib Nicka.
-Naprawdę? – nie mogła uwierzyć blondynka, kiedy zobaczyła tam swoje dane w złotym kolorze.
-Tak, a jak niby chcesz przebywać razem ze mną? – uśmiechnęła się.
-Dziękuje ci, to jest takie cudowne – rzuciła jej się w ramiona, a ze szczęścia popłynęły pojedyncze łzy.
-Przecież nie ma sprawy, już dawno chciałam cię zabrać, ale ty zawsze używałaś tego słowa, którego nienawidzę, gdy pojawia się w twoich ustach, a mianowicie – nie.
-No ja wiem, ale teraz marzenia się spełniają i do tego mam przepustkę nie jako gość tylko własną, osobistą.
-No, a jak by inaczej?  Wyrobiłam ją już bardzo dawno temu i wciąż wożę ze sobą.
-Dziękuje ci naprawdę – ścisnęła ją jeszcze bardziej.
-Nie masz na razie co się tak bardzo cieszyć, na plan serialu BTR to cię z nią raczej nie wpuszczą, bo nikt cię tu nie zna oprócz chłopaków i mojej ukochanej ekipy, więc będziesz musiała spokojnie poczekać, aż chłopaki zejdą na przerwę i podrzucą ci przepustkę na ich jeden z planów.
-A kiedy będą mieć tą przerwę? – posmutniała nieco i się odsunęła.
-Jak dobrze mi wiadomo to za jakieś półtorej godziny – spojrzała na zegarek. – Ale nie martw się jeśli będę miała jeszcze chwilę czasu to do nich podskoczę i ci przyniosę.
-Możesz chodzić tak po prostu po całym terenie mając tylko swoją przepustkę i ten złoty indyfikator? – zapytała i wtedy zauważyła przed samochodem wysokiego szatyna w czarnym garniturze, który stał przy drzwiach Victorii i uśmiechał się promiennie.
-Hejka dziewczyny – powiedział, gdy czarna otworzyła okno.
-Cześć Andy, jak tam dzień? – zapytała Vic.
-Na razie spokojnie poza tym, że o czwartej rano przyjechali stażyści, o których mnie nikt nie raczył poinformować i do tego nie mieli ani indyfikatorów, ani tych przepustek, musiałem się z nimi użerać przez dobrą godzinę dopóki nie przyjechał twój reżyser – odpowiedział.
-Weissman? – zapytała już mając w głowie swojego czasami nieogarniętego kumpla i zarazem reżysera jej serialu.
-Tak – obrócił oczami i zrobił minę dającą dziewczynom do zrozumienia, że ten facet coraz bardziej go wkurza. – A i do tego wszystkiego od jakiś trzydziestu minut wydzwania do mnie, czy już się pojawiłaś, więc radzę wymyślić jakąś przekonującą historyjkę, bo inaczej da wam wszystkim popalić.
-Rozumiem, to może byłbyś tak miły i otworzył nam bramę – uśmiechnęła się do niego, jakby te słowa nie wywarły na niej najmniejszego wrażenia.
-Oczywiście, jeśli pokażesz mi swój indyfikator i przepustkę dla koleżanki.
-Ty znowu z tym samym, przecież mnie znasz i po co mam ci go pokazywać?
-Vici ja nie chce wylecieć, mimo że niektórzy mnie mega wkurzają.
-Tak, tak rozumiem – przewróciła oczami i wygrzebała z portfela złotą kartę. – Proszę bardzo.
-A koleżanka? – spojrzał na miejsce pasażera.
-Mam – uśmiechnęła się Jess i wyciągnęła do niego rękę. – Jestem Jessica Braun.
-Ta Jessica Braun? – zajrzał bardziej do wnętrza samochodu, a blondynka spojrzała na przyjaciółkę z miną zakłopotania.
-Tak Andy, ta Jessica Braun, a teraz otwórz, bo chciałabym wjechać – odparła rozłączając ich ręce z uścisku.
-Miło mi cię poznać, uwielbiam twoje książki, ja natomiast jestem Andy Field – uśmiechnął się od ucha do ucha i nie zwracał uwagi na czarną.
-Mi też miło cię poznać – odparła niepewnie.
-Andy Field rusz się do tej swojej małej budki i naciśnij ten zielony przycisk zanim wyjdę z samochodu i sama to zrobię – Victoria była coraz bardziej wkurzona na zachowanie kumpla, który chciał się podlizać jej kochanej przyjaciółce. – I dawaj tą kartę, bo zaraz ją złamiesz – wyrwała mu ją z dłoni, zamknęła okno wskazując w stronę wejścia.
 Chłopak szedł nie odrywając wzroku od samochodu, a dokładnie od nadal zakłopotanej dziewczyny, który zaczęła się bawić zawieszką od przepustki i spuściła głowę nie mogąc oswoić się z taką sytuacją, w której została postanowiona po raz pierwszy.
-On ma tak zawsze? – zapytała niepewnie nie podnosząc głowy.
-Tak i nie przejmuj się nim, niedługo mu przejdzie jak moi ochroniarze wywalą go z planu parę razy, bo zaraz prawdopodobnie uda mu się zdobyć twoje zdjęcie, z tych swoich głupich kolorowych półek wygrzebie trzy mazaki na wszelki wypadek i będzie robił wszystko, aby tylko pojawić się u twojego boku z prośbą o autograf i poznania nowinek z twojego życia – wytłumaczyła, co przeraziło nieco dziewczynę, natomiast na niej samej nie wywarło najmniejszego wrażenia. – W tym przypadku to standard, on chce znać wszystko i wszystkich, więc nie przejmuj się nie uda mu się nawet dojść kolejnym razem do ciebie na odległość 100 metrów, a potem będzie traktował cię jak dobrą znajomą i świr mu minie, no chyba, że nie będziesz tu przyjeżdżać – kontynuowała kierując się w stronę parkingu, na miejsce z jej imieniem.
-To ja chyba nie chce więcej tu przyjeżdżać, on jest dziwny – wyszeptała.
-Każdy tak mówi, ale w głębi duszy to fajny gość, przekonasz się jeszcze nie raz.
-Nie będzie się zachowywał jak jakiś psychol? – zapytała wykrzywiając twarz.
-Gwarantuje ci, że nie – odpowiedziała wyłączając silnik. – Jesteśmy na miejscu – uśmiechnęła się. – Witaj na terenie Nickelodeona.
 Dziewczyny wyszły z samochodu i powolnym krokiem kierowały się do budynku numer 22. Po drodze Victoria opowiadała Jess o wszystkich miejscach, w których przeżyła jakieś zwariowane przygody. Blondynka patrzyła na wszystko z zaciekawieniem i w pewnym momencie przestała słuchać kumpeli obmyślając sytuacje do książki, kiedy przerobiła to miejsce w opuszczone budynki z powybijanymi oknami i stertą niepotrzebnych rzeczy pod nogami.
-… a to jest budynek, w którym chłopaki kręcą dzisiaj swój odcinek, numer 18, zapamiętaj go dobrze, bo potem tu pójdziesz – doszły do jej uszu słowa czarnej i od razu na twarzy zaczął malować się promienny uśmiech. – Teraz dobrze zapamiętaj drogę, bo nie mam zamiaru wysyłać po ciebie kogoś, w razie gdybyś przypadkiem zabłądziła.

-OK., czyli od numeru 18 mam iść koło trzech szarych budynków prosto, potem mam skręcić w prawo mijając duże zielone drzewo, a dokładnie dąb, potem za nim mam iść dróżką prosto aż zobaczę tabliczkę, która pokaże mi drogę i mam iść zgodnie z czerwonym kolorem w lewo. Potem… - zamyśliła się, aby przypomnieć sobie jak to dokładnie było. -… po ominięciu żółtego budynku, kiedy zobaczę szary budynek z napisem „
Victorious” mam wejść przez te niebieskie drzwi, tak? – zapytała, aby się upewnić, czy wszystko zapamiętała między momentami zamyślenia.
-Tak, znakomicie – ucieszyła się przyjaciółka na myśl, że nie będzie musiała jej wszystkiego tłumaczyć, bo to w przypadku niektórych osób bardzo ją dobijało. – Mam bardzo mądrą „siostrę” – zaśmiała się. – Wchodzimy? Czy jesteś gotowa, aby zobaczyć tą słynną szkołę Hollywood Arts oraz cudowny dom Tori na żywo, a nie tylko na ekranie telewizora?
-Oczywiście, że tak. Chodźmy już! – krzyknęła i pociągnęła za drzwi. Jej oczom ukazała się pusta przestrzeń, gdzie ściany były koloru białego i jedynie na środku stało małe biurko z laptopem i jakąś stertą papierów, a za nią siedział wysoki facet w garniturze. Miał brązowe, krótko ścięte włosy i niewielki zarost na twarzy, który nadawał mu pewnego specyficznego uroku. Wyglądał bardzo młodo i nikt prawdopodobnie nie dałby mu powyżej dwudziestu dwóch lat.
-Hej Sam, jak tam dzień? – przywitała się Vic, całując młodego chłopaka w policzek.
-Bardzo dobrze, choć nie wiem, czy dla ciebie będzie też taki dobry, bo Adam jest mega wkurzony, że nie było cie na planie o piątek i połowy ekipy także, a do tego ci nowi stażyści chyba doprowadzają go do szału, bo już wywalił dwóch chłopaków i co jakieś dziesięć minut słychać kogoś krzyk. Powodzenia życzę – poklepał ją po ramieniu, a potem spojrzał w stronę zawiedzionej Jessi, która szczerze powiedziawszy nie tego oczekiwała po otworzeniu tych ciężkich i ogromnych drzwi. – Ona jest z tobą? – zwrócił się do dziewczyny.
-Tak, to jest Jessica Braun – wskazała w jej stronę. – Jess, natomiast to jest Sam Davidson, jeden z najwspanialszych ochroniarzy i chłopaków, jakichkolwiek w życiu spotkałam.
-Miło mi – blondynka podeszła do szatyna podając mu rękę. – Czyżbyś zapomniała już o Nathanie, bo coraz częściej to ja od ciebie słyszę o innych chłopakach, czy coś przede mną ukrywasz? – zwróciła się do Vici uśmiechając się z dobrze wypełnianej misji podirytowania „ukochanej siostrzyczki”
-Chciałabyś – odpowiedziała i pociągnęła ją w stronę długiego białego korytarza.
 Szły przez chwile w ciszy przyglądając się zdjęciom na ścianach z różnych odcinków i sezonów. Victoria obmyślała jakąś wciągającą historyjkę, dzięki której uda się jej uniknąć krzyku reżysera; a Jessica żyła już chwilami, kiedy będzie mogła zobaczyć się z chłopakami.
-Jess – usłyszała krzyk Ariany i Leona, którzy już podążali w jej stronę.
-Cześć kochani – przytuliła ich na powitanie zapominając o przyjaciółce i o tym, że tak bardzo chciała poznać to miejsce, w którym właśnie stoi. – Jak tam poranne wstawanie?
-Mogło być lepiej choć i tak większość z nas znowu się spóźniła – odpowiedział Leon.
-Miło, że w końcu Vic udało się namówić cię do przyjazdu do nas – cieszyła się ruda.
-A właśnie gdzie w ogóle ona się podziała?
-Kto? – zapytali wspólnie.
-Vici – zaczęła rozglądać się w każdą możliwą stronę i dopiero wtedy do niej dotarło w jakim właśnie miejscu się znajduje. Co prawda nie był to ani dom Tori, ani szkoła, lecz blondynka ledwie łapała dech w piersi.
 Stała na brązowych dywanie korytarza, gdzie były drzwi do garderoby każdego ważniejszego aktora. Kątem oka zauważyła główne wejście na plan, a jej serce zabiło mocniej, jej każda część ciała chciała się tam znaleźć i pozostać na pewien okres czasu, aż pozna nawet najmniejsze, pojedyncze miejsca, które może dla niektórych są jeszcze tajemnicą.
-Przy Weissmanie – wskazał chłopak.

-Chciałeś mnie widzieć – zaczęła niepewnie Victoria, ale po chwili głos jej się zmienił.
-Vic… - krzyknął Adam Weissman.
-Spóźniłam się, gdyż… - chciała opowiedzieć, co przed chwilą pojawiło się w jej głowie, ale nie dane jej było w tym momencie dokończyć.
-To nie ma znaczenia – przytulił ją z całych sił. – Ważne, że już z nami jesteś, że w końcu udało ci się dotrzeć do tego świrniętego budynku i jeszcze mogę ci z wielką radością oznajmić, że skończymy trzy godziny wcześniej niż zazwyczaj.
-Czy coś się stało? – patrzyła na niego wielkimi oczami z niedowierzaniem.
-Tak, ale czy to jest ważne? – zastanowił się, a potem mówił radośnie. – Ważne jest to, że jesteśmy już wszyscy razem, możemy kręcić i przy tym się świetnie bawić… Jak ja bardzo w głębi duszy raduje się, że już jesteś – mówił pod nosem odchodzą. – Tak bardzo…
-Adam? – krzyknęła.
-Słucham moja kochana?
-Przywiozłam ze sobą przyjaciółkę i chciałabym, żebyś ją poznał.
-Oczywiście, oczywiście…
-Co mu się stało? – zapytała Elizabeth.
-Sama nie wiem, czy to przypadkiem nie przez tych stażystów ma dość, a jego zmęczenie objawia się radością do wszystkiego?
-Możliwe – przyznała jej rację. – Od długiego czasu co chwilę się drze, a nam kazał czekać aż będą wszyscy.
-No to możemy zaczynać tylko się przebiorę, załatwię sobie kawę i coś do jedzenia dla Jess.
-Jessica tu jest? – pojawił się przy nich Avan i Matt.
-Tak, właśnie idzie tu z Leonem i Arianą.
 Całą trójką pobiegli przywitać się z blondynką, przez chwile rozmawiali aż nie pojawił się koło nich reżyser już ze swoim codziennym charakterem – kazał się wszystkim przebierać, robić szybki makijaż i ostrzegł, że jeśli ktoś nadal nie umie swojej kwestii to nie skończy się to dla niego zbyt miło.
 Zapomniał całkowicie o gościu na planie i wrócił do swoich obowiązków, pomimo że próbowali go zatrzymać.
-Idziesz? - zwróciła się czarna do Jess wskazując w stronę swojej garderoby.
-Nie, pójdę do waszego wspólnego salonu i wezmę sobie coś do jedzenia.
-Skąd wiesz o salonie? – zdziwiła się przyjaciółka.
-Ariana mi o nim opowiedziała i nawet dała wskazówki jak tak dość.
-Ok., to nie muszę ci nic tłumaczyć?
-Nie trzeba, trafię, a potem do was wrócę.
-Dobra, to jak coś to poinformuje ochroniarzy i włóż przepustkę.
-Tak, tak… Wiem, co mam robić, a ty idź już, bo znów będzie krzyczał – popchnęła ją w stronę drzwi, a sama zaczęła poruszać się w przeciwnym kierunku.
No to teraz zabrać sobie jakąś drożdżówkę, kawę i do chłopaków. Nie ma mowy, że będę czekać bezczynnie półtorej godziny, dostane się tam i bez żadnej głupiej przepustki – mówiła sobie w myślach i zaczęła obmyślać plan. – Do dzieła.

niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 31...



-Hejka – Victoria wskoczyła na łóżko śpiącej Jess z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Idź sobie – uderzyła ją poduszką i schowała się pod kołdrę.
-A co z dzisiejszym spotkaniem? – spytała z radością w swoim głosie, który wkurzał blondynkę.
-Jakie spotkanie? – poderwała się do pozycji siedzącej spoglądając na przyjaciółkę wielkimi, zaspanymi oczami.
-Na planie serialu BIG-TIME-RUSH – zaśpiewała,
-Kretynko to jest we wtorek, więc proszę jeśli nie wiesz o pewnych sprawach to nie budź mnie więcej o szóstej RANO – wykrzyczała ostatnie słowa i nałożyła na głowę jaśka.
-Chcesz nazywaj mnie jak tylko sobie chcesz, mi to różnicy żadnej nie robi, jednak to właśnie dzisiaj jest ten twój wtorek – kiedy mówiła zaczęła od zwykłego tonu, lecz potem specjalnie powoli zaczęła ściszać swój głos.
-Co powiedziałaś? – w mgnieniu oka usiadła po turecku, a senność zniknęła z jej twarzy.
-Nic, nic. Śpij sobie spokojnie – pogłaskała ją po włosach i dodała pod nosem. – Pomimo że chłopaki będą na ciebie czekać.
-Co tam mamroczesz? – spoglądała na nią z zakłopotaniem w oczach i całej postawie ciała.
-Gdyż dzisiaj kochana stu procentowo jest wtorek, ale jeśli się siedziało przez CZTERY DNI nad tym głupim laptopem, którego prawdopodobnie niedługo ci zabiorę, bo mnie wkurzasz, to nie spogląda się na biegnący czas, dla ciebie liczy się tylko ta twoja wena. Więc albo się zaraz ruszysz, albo jadę bez ciebie, nie dam ci przepustki, ani adresu studia.
-Przecież wiem, gdzie znajduje się to wasze studio NICKA – skrzyżowała ręce na piersiach i spoglądała na nią ze złością.
-Ruszasz się czy nie, bo ja już jadę?
-Dlaczego no? – jęknęła. – Nie mogłaś poczekać przynajmniej do ósmej z obudzeniem mnie, przecież chłopaki, będą mieli przerwę za parę godzin?
-Droga Jessico ja też mam pracę, swoje życie i muszę na nie jakoś zarobić i tak się składa, że na planie powinnam już być od godziny, więc proszę cię rusz łaskawie te swoje cztery litery i się zbierz, bo jadę bez ciebie – jej wnętrze wypełniała coraz większa złość, ogólnie dzień zaczął się dla niej dość nieprzyjemnie, gdy o piątek dostała nagły telefon od reżysera. Chciała jakoś rozmową z przyjaciółką i zerwaniem ją z łóżka zapomnieć o problemach, jednak to był dla niej wielki błąd, bo to wkurzyło ją jeszcze bardziej. – Czekam w samochodzie, masz 10 minut – rzuciła wychodząc z pokoju i zamykając drzwi.
-W dziesięć minut to ja nawet zjeść nie zdążę – krzyknęła za nią.
-Cóż, było zwracać uwagę na kalendarz i zegarek, sekundy usiekają – odkrzyknęła i zaczęła się śmiać.
 Jess zabrała z szafy niebieskie spodenki z wystającymi kieszeniami, białą bluzkę na ramiączkach i do tego niebieski żakiet z krótkim rękawem. Z pod drzwi zgarnęła niebieskie buty na obcasie i pobiegła do łazienki przy okazji wstępując po czarną torbę do garderoby Victorii.
  Ubieranie się zajęło jej 3 minuty z przeczesaniem włosów i umyciem zębów i twarzy. Jej brzuch domagał się jedzeni, lecz postanowiła, że zje coś w studiu, bo Vic na pewno nie raczy na nią poczekać. Pobiegła zabrała z sypialni swoją niewielką kosmetyczkę i komórkę, z pułki na wszelki wypadek wygrzebała białe balerinki i chciała jeszcze zrobić sobie na szybko kawę, lecz usłyszała trąbienie i jedynie udało jej się zamknąć dobrze dom i musiała biec do samochodu kumpeli.
-Nawet nie dasz się człowiekowi w spokoju przygotować i zjeść – odparła siadając na miejscu pasażera.
-Już wiesz jak się czuje w większości dni, gdy mam kręcenie serialu.
-To jest okropne.
-Tak wiem, ale ty nigdy mi nie chciałaś uwierzyć, nie chciałaś słuchać, bo musiałaś wtrącić swoje trzy grosze, nawet tam gdzie one nie były potrzebne – mówiła wyjeżdżając z podwórka i zakładając okulary przeciwsłoneczne.
-OK., przepraszam, że wtedy nie przyznałam ci racji i jeszcze do tego nie wierzyłam w żadne z twoich słów. Jednak… - spojrzała na przyjaciółkę wpatrzoną w drogę. - … następnym razem daj mi jakieś 30 minut, a nie 10.
-Czasami nawet nie masz tych 10 minut, byłam miła – wystawiła jej język.
-Ale jakbyś chciała wiedzieć, jak nie będę nigdy aktorką, więc nie wymagaj tego ode mnie, ja jestem raczej typem osoby, która lubi poleżeć w ciepłym łóżku, mimo że jest rannym ptaszkiem, choć nie zawsze, może kiedyś pójdę do normalnej pracy, ale na razie chce skupić się na pisaniu, a jak sama dobrze wiesz siedziałam w nocy do drugiej.
-I siedziałabyś jeszcze dłużej, gdybym ci nie zabrała komputera, a wiedz, że niedługo to ja ci chyba go schowam.
-Oj nie bądź taka wredna – szturchnęła ją lekko w ramie.
-To przestań siedzieć tak długi czas nad tym pisaniem – przy rozmowie nie odwracała wzroku od drogi, bo już się nauczyła, że o tej porze nawet w LA zdarzają się wariaci, którzy próbują dobrnąć do pracy jak najszybciej przy okazji nie zwracając uwagi na swoją senność i innych ludzi i kierowców, dopóki nie spowodują wypadku.
-OK., postaram się… - zaśmiała się.
-Masz to zrobić, a nie postarać się to robić.
-Dobra przestane siedzieć po dziesięć, czy tam dwanaście godzin nad pisaniem, będą to robić rzadziej i krócej.
-Ile godzin? – zdziwiła się jej odpowiedzią.
-Dziesięć, czy dwanaście – odparła robiąc minę proszącą o odpuszczenie jakiejkolwiek kary.
-Myślałam, że siedzisz tam maksymalnie do ośmiu godzin, a teraz dowiaduje się, że to cztery godziny więcej, dziewczyno ty sobie zdrowie psujesz.
-Bez przesady, ile ja piszę? Zazwyczaj nie mam pomysłów, a nie potrafię pisać na siłę i takie rozwiązanie to ogólnie mnie odpycha, tak zniechęca, że potem nad tymi książkami to nie siedzę z tydzień. Sama wiesz, że przez ostatnie miesiące w większości z tym wszystkim było krucho, nie potrafiłam się skupić, a to ręka, a to artykuły, przygotowania, wyjazdy, więc teraz chce to nadrobić, więc daj mi tą szanse – wygłosiła dłuższą mowę.
-Ale jakim kosztem?
-Nie martw się, zostało mi 100 stron drugiej części książki, kiedy ją skończę dam sobie miesiąc odpoczynku i wtedy zastanowię się nad kolejnymi przygodami.
-Wiesz, że te ostatnie strony to będzie dla ciebie męczarnia ze mną?
-Tak, jestem tego świadoma i spróbuje przeżyć, jeśli mi się nie uda najwyżej odwiedzę cię w upiornym obliczu w snach parę razy, a może paręnaście – zaśmiała się.
-Dobra, mi to nie przeszkadza, będę miała wtedy duży przykład i nowe umiejętności do własnego zawodu, nie będzie trzeba improwizować.
-Może i to prawda, ale proszę nie gadajmy już o tym, bo wyjdzie wszystko na moją niekorzyść, a chciałabym może jednak jeszcze trochę tutaj na tym świecie pożyć – uśmiechnęła się. – Lepiej powiedz mi za ile będziemy w tym studiu, bo jestem głodna, a nie chce cię zatrzymywać w żadnym sklepie.
-Za trzydzieści minut – spojrzała w ulicę, którą miała sobie skrócić drogę. – Może jednak za czterdzieści pięć minut, bo tą ulicą raczej nie przejedziemy, po pierwsze korek, po drugie wypadek – wskazała na żółte porsche, które zatrzymało się na słupie.
-No super, zejdę szybciej niż to jest możliwe – zażartowałam.
-Pojedziemy okrężną drogą, to tylko piętnaście minut dłużej jeśli nie będzie zbyt wielu samochodów, chyba ten kwadrans wytrzymasz.
-Spróbuje – odparła z grymasem na twarzy. – Tylko proszę żadnych wyboistych dróg, ani skrótów to może przynajmniej tutaj z lusterkiem uda mi się doprowadzić swoją twarz i włosy do porządku, jeśli oczywiście zapakowałam tą kosmetyczkę, którą miałam w ręku jeszcze w domu.
-OK., da się zrobić – uśmiechnęła się pod nosem i wrzuciła wyższy bieg.
 Jess w ciągu dwudziestu minut rozczesała włosy i spięła je w koka po znalezieniu w torbie pojedynczych różnokolorowych wsuwek, które jej ginęły i nie mogła potem za żadne skarby ich znaleźć.
 Na twarz nałożyła niewielki podkład, puder i róż. Oczy pociągnęła delikatnie cienką kreską, gdy stały na czerwonym świetle i podebrała przyjaciółce podkręcającą maskarę do rzęs.
 Po jakiś pięćdziesięciu minutach jazdy z muzyką na całe wnętrze ich oczom ukazały się w oddali pojedyncze szaro-żółto-pomarańczowe budynki i wielki szyld „NICKELODEON”.
-Już prawie jesteśmy – oznajmiła Victoria.

Rozdział 30...



-Tak się cieszę, że w końcu ktoś mi podpowie, co zrobić ze stertą ubrań, które leżał w szafie i w żaden sposób nie potrafię ich dobrać z dodatkami lub przerobić – cieszyła się Jessica.
-Jak tam? Ile kilometrów przebiegłyście? – pojawił się koło nich Carlos z ręcznikiem i butelką wody po skończonych na tym etapie ćwiczeniach.
-30 – odparła Jess spoglądając na wyświetlacz, a po chwili udało jej się kontem oka zauważyć, że Amy straciła tempo i wylądowała na Carlosie.
-Wszystko w porządku? – zapytał ją podtrzymując w pasie.
-Ta..kkk, chy..baa tak – zaczęła się jąkać i po chwili spuściła wzrok odsuwając się parę kroków do tyłu.
 -A ty ile podniosłeś? – uśmiechnęła się do niego blondynka zmieniając temat i nie przestając swoich ćwiczeń.
 Czekała dość długi czas, ale nie uzyskała odpowiedzi. Pena spoglądał na Am jak zahipnotyzowany. Nie reagował na żadne słowa, na żaden ruch w swoim otoczeniu. Kiedy czarna podniosła głowę, jej wyraz twarzy stał się podobny, lecz szybciej wyszła z tego transu.
-Dziękuje – dotknęła jego ramienia, gdy go wymijała kierując się w stronę swojej czerwonej torby.
-Nie ma sprawy – powiedział pod nosem i skierował się w stronę ćwiczącego Jamesa.
 Chwilowa magiczna chwila się rozpłynęła, wyparli ją ze swojej pamięci, jakby w ogóle nie nastąpiła. Łudzili się w swoim wnętrzu próbując to uczucie zagłuszyć, ich niewiedza sprawiała, że czuli się podobnie nie zdając sobie z tego sprawy.
-Czyżbym ja jeszcze o czymś nie wiedziała? – Jessica zapytała samą siebie, a po pięciu minutach zeszła z bieżni i skierowała się w stronę przyjaciół. – Logan… - zaczęła niepewnie, dotykając koniuszkiem palców jego ramienia.
-Co? – odwrócił się gwałtownie spoglądając na nią z zaskoczeniem.
-Chciałam cię bardzo przeprosić za moje zachowanie i za to, że naskoczyłam tam na ciebie, ja po prostu… - przerwała zastanawiając się jakich słów należy użyć. – Ja… ja… No bo… Przestałam panować nad tym wszystkim, co się wokół mnie dzieje, to wszystko działo się tak szybko, że… No z silnej dziewczyny stałam się słabeuszem… Przepraszam cię – z wielkim trudem udało jej się wydusić z siebie te słowa, a już po chwili tkwiła w jego ramionach, wtulając swoją twarz w jego tors, nie zwracała najmniejszej uwagi, że chłopak ma całą koszulkę przepoconą, teraz zależało jej tylko na jego przebaczeniu.
-Nie musisz przepraszać – szepnął jej na ucho i poczuł jej truskawkowy szampon, kiedy się w niego wtulała. Pragnął, aby ta chwila trwała wiecznie, żeby nigdy go nie puszczała. Czuł, że Jess jest jego szczęściem, tak jak poprzednio określił, którego nie wolno wypuścić z rąk. Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że ściska ją coraz bardziej, do czasu kiedy mu o tym powiedziała.
-Logi, możesz mnie puścić, w przeciwnym razie, zaraz się uduszę.
-A… Tak, tak, już… - poluzował uścisk i się odsunął. – Przepraszam, ale było tak miło – uśmiechnął się od ucha do ucha, a dziewczyna powędrowała wzrokiem w stronę wrogiego spojrzenia Jamesa na drugim końcu sali.
-Nie ma sprawy, tylko proszę następnym razem trochę łagodniej – zaśmiała się. – A teraz przepraszam, ale muszę załatwić pewną sprawę.
-Tylko wróć jeszcze – krzyknął za nią, bo już zdążyła się nieco oddalić.
-Jeśli nie zginę bolesną śmiercią to postaram się tak zrobić.

-Co ma pan taką minę? – zaśmiała się podchodząc do Jamesa.
-Normalną – burknął pod nosem, a Carlos popatrzył się na niego ze zdziwieniem.
-Pan jest zazdrosny – zaczęła się śmiać.
-Nie jestem zazdrosny.
-Nie no nie mogę, James…
-Co?
-Jesteś zazdrosny – odparła.
-No dobra i co z tego?
-Dlaczego?
-Bo na niego nawrzeszczałaś i po chwili już poszłaś z przeprosinami i do tego przytulanie, a ja co? Chyba to właśnie ja wyciągnąłem cię z tamtej łazienki i nie pozwoliłem, żebyś tam siedziała i co mam od życia? Olewkę, no totalną olewkę – wyrzucił z siebie mierząc ją tym swoim spojrzeniem.
-Oj… - wydało się z jej wnętrza. – Mogłeś powiedzieć, a nie chcieć mnie zabić spojrzeniem – uśmiechnęła się do niego. –No chodź, przytulę cię – wyciągnęła w jego stronę ręce.
-Teraz to sobie możesz – wymamrotał.
-No nie daj się prosić – podeszła do niego i rozluźniła chłopaka skrzyżowane ręce na piersiach. – Chyba się na mnie nie obrazisz? – spojrzała mu w oczy i przeszedł ją dreszcz.
-No nie wiem, nie wiem – zaczął się z nią drażnić, lecz jego wnętrze krzyczało, próbowała popchnąć go w te rozłożone ramiona.
-Czyli mogę sobie iść? – przechyliła głowę nieco w bok.
-Nie! – prawie krzyknął, a zaraz potem się poprawił. – Jeśli chcesz idź, ale wtedy mój wzrok stanie się naprawdę zabójczy.
-Już jest – zachichotała i wtuliła się tym razem w bruneta. Te jego ręce dawały jej za każdym razem coraz większe bezpieczeństwo, czuła się taka radosna, spokojna.
 Kiedy po paru chwilach próbowała się odsunąć, nie pozwolił jej na to.
-Czy mógłbyś mnie puścić? – spojrzała w górę na jego twarz.
-Nie… - spojrzała na niego pytająco, a on kontynuował. – Logana przytulałaś przez dobre pięć minut, więc nie dam się puścić po tej krótkiej minucie, ja o wiele bardziej się natrudziłem.
-Liczyłeś czas? – zaśmiała się, a zaraz dołączył do niej Carlito.
-NNNNiiieee… - przeciągnął odpowiedź. – Ja tylko patrzyłem na ten żółty zegarek na ścianie – gestem ręki wskazał w górę.
-Ty naprawdę musisz być bardzo zazdrosny – odparł Pena.
-Oj, bądź cicho
-Ale on ma… - chciała szybko dokończyć, ale zasłonił jej ręką usta.
-Cicho, teraz jesteś tylko moja przez te parę minut i rozmawiasz tylko ze mną – spojrzał na nią. Jej twarz była taka cudowna, delikatne rysy twarzy, niebieskie oczy, które wyglądały jak nieludzkie, a jednak nimi były; długie rzęsy, ten mały nos i bladoróżowe usta. To właśnie ten ostatni element przykuł jego uwagę, pragnął ją pocałować poczuć dotyk jej warg na swoich. Każda komórka jego ciała popychała go w tym kierunku, ale nie mógł sobie na to pozwolić.
 Nadal nie rozumiał, o co w tych wszystkich reakcjach jego organizmu chodziło. Była naprawdę przecudowną dziewczyną ze wspaniałym uśmiechem, ale ona była jedynie przyjaciółką, „małą blondyneczką”, która momentami przypominała mu siostrę.
 Gdyby on tylko wiedział, jaka jest prawdziwa prawda, gdyby wiedział, że można odnaleźć pewną tajemnicę jej życia, gdyby tylko wiedział, wszystko mogłoby wyglądać inaczej, nie trzeba byłoby  nic rozumieć, odpowiedź znalazłaby się od razu.
-James… - usłyszał jak przez mgłę po utonięciu w kolorze jej oczu. – James pójść mnie muszę odebrać telefon.
-Co?
-Telefon mi dzwoni, muszę odebrać – powtórzyła.
-Aha, ok – odsunął się od niej, a ona puściła się pędem do ławeczki z wielką nadzieją, że jednak uda jej się odebrać.
-Słucham? – zapytała. – Andy?... Coś się stało?... Na pewno?.... Jak dobrze pamiętam przez ostatnie dwa lata dzwoniłeś, przychodziłeś lub pisałeś, jeśli miałeś jakąś ważną sprawę… Czyżbym miała rację, że znowu w tej sytuacji tak jest?... Andy tylko ja nie jestem pewna, czy znowu chce ci pomóc… Ostatnio, kiedy razem współpracowaliśmy wystawiłeś mnie i nie dałeś znaku życia przez dobre dwa tygodnie, jak myślisz jak się wtedy czułam?... A no tak, przecież ja ci wtedy to wszystko wygarnęłam, przecież powiedziałam ci jak się czuje… Co tym razem?... Tak wiem, że pracujesz w najsławniejszym magazynie w Kalifornii… Tak wiem, że właściciel ma także swoją stacje telewizyjną… Skąd to wiem?... Bo zabrałeś mi tę pracę… Jak to nie? Wykorzystałeś mnie, mój talent i artykuły, żeby zaistnieć w świecie show-biznesu, starałam się pół roku, aby mnie wzięli, a ty przyszedłeś, pokazałeś dwie moje pracę i od razu zostałeś przyjęty… Nie pamiętasz tego? Przykro mi, że masz aż taką słabą pamięć, przykro mi, ale w tym momencie jestem zajęta, cześć… Co?... Masz własny mózg to sobie napisz… Nie znasz się na takich sprawach, no to sorry, czas sprawdzić jak wygląda prawdziwe życie… Nie napisze żadnego artykuły, pomimo że ma on być autorstwa pisarki… i do tego o książkach… i  że miałabym szanse zaistnieć w tym magazynie… i zdobyć wymarzoną posadę… Dziękuje ci, ale mam inne marzenia i zajęcia, pa…
 Nacisnęła czerwoną słuchawkę i wyłączyła telefon, bo wiedziała, że Andy będzie dzwonił, aż do czasu, gdy się zgodzi.
Wyjęła z czarnej torby ręcznik i parę dolarów na wodę oraz jakiegoś batona. Podeszła do automatu na korytarzu i zauważyła na parapecie siedzącą Amy z paczką wafli ryżowych w polewie czekoladowej.
-Zmęczona? – zapytała uśmiechając się i wbijając kod wody niegazowanej i białego Kit-Kata.
-Nie, dobrze mi zrobiło przebiegnięcie tylu kilometrów, już tak dawno to robiłam, zazwyczaj przychodziłam tu na fitness, ale to było bardzo rzadko – odpowiedziała i wskazała miejsce obok siebie.
-No to teraz twoje życie może się trochę zmienić, jeśli mnie już znasz to ja jestem fanką aktywnego i zdrowego trybu życia, a do tego dbam także o moich znajomych i wyciągam ich czasami aż za często z domu.
-Mi pasuje, nie będę ciągle siedzieć nad tymi ciuchami, właśnie tak zazwyczaj robie z kumpelami, które także tym się interesują.
-Nie lubisz swojej pracy? – zapytała choć czuła, że nie powinna.
-Co? Nie – zaprzeczyła. – A zabrzmiało to jakbym nie lubiła?
-No może trochę…
-Ja to kocham robić, całe swoje życie poświęciłam modzie, już od najmłodszych lat się tym zajmowałam, robiąc ciuchy dla lalek lub łącząc całkowicie sprzeczne części ich garderoby, ale wiesz to nawet świetnie wychodziło.
-Nie wątpię, ja przerabiałam bajki, które czytała mi mama.
-No to widzę, że ty bardziej zwariowana byłaś ode mnie.
-Nie przesadzajmy- zaśmiała się i dokończyła jeść batona. – Idziesz zaraz do szatni i pod prysznic?
-Tak, tylko zabiorę swoje rzeczy i powiem chłopakom.
-OK.
 Ruszyły razem, ale po chwili musiały się rozdzielić. Gdy Jessica podchodziła do swojej sportowej torby podeszła do niej Victoria.
-Twoja mama do mnie dzwoniła i mówiła, że masz wyłączony telefon.
-No mam, bo chciałam mieć chwilę spokoju i nie musieć odbierać telefonów od wkurzającego Andy-ego. A coś się stało?
-No jest u nas pod domem z twoim tatą i czeka na nasz powrót.
-Ale coś się stało? – dopytywała.
-Nie, przyjechali, a raczej przyszli o tak cię odwiedzić.
-Przyszli?
-No tak, też się zdziwiłam.
-Dobra, to żeby nie czekali to pobiegnę do domu i najwyżej tam się ogarnę po ćwiczeniach.
-Przecież mogą poczekać chwilę dłużej, twoja mama mówiła, żebyśmy się nie śpieszyli, że oni posiedzą sobie na huśtawce i z chęcią poczekają, a jakby co to może jeszcze się przejdą do tej piekarni po jakieś świeże pieczywo.
-No tak, mam kocha gorący chleb lub gorące drożdżówki z konfiturami.
-Oni sobie poradzą, a my się w spokoju orzeźwimy.
-Naprawdę nic mi nie będzie, pójdę, a wy najwyżej dojdziecie sobie potem.
-A gdzie pójdziesz? – zapytał James.
-Do domu, bo moi rodzice czekają.
-Ale już?
-Tak.
-OK. Pójdę z tobą to znaczy odprowadzę cię i przy okazji najwyżej zgarnę Kendalla samochód i po nich podjadę, bo Logan i Carlos trochę przegięli z treningiem – na samą myśl zaczął się już śmiać.
-No to ustalone – zakończyła Jess i poszła się ze wszystkimi pożegnać.

-Gotowa? – zapytał po pięciu minutach chłopak stając przed drzwiami klubu.
-Tak – przytaknęła.
-No to chodźmy – ruszył przodem.
-Jeśli chcesz to idź, ja biegnę, dokończę trening.