niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 16...



-Co się stało? – krzyknęła Amy widząc pochyloną twarz Jessi, która mało nie umarła z bólu.
-Trzeba zagrać ją do szpitala – zignorowała pytanie Victoria. – Czy ktoś z naszej paczki jest trzeźwy?
-Ben nic nie pił, bo jest samochodem – odparła Mary.
-Idealnie. Ben chodź tu – zawołała chłopaka Vic.
-Co jest? – zapytał podchodząc.
-Zawieziesz mnie i Jessice do szpitala?
-Jasne, ale co jej jest?
-Chyba ma złamaną rękę przez tych dwóch debili, których rozdziela Lucas. On powiedział, że z nimi zostanie.
-To my mu pomożemy i zadzwonimy po taksówki – oznajmiła Mary, a Amy dodała:
-Dziewczyna Krisa nie będzie zadowolona z tej śliwy pod okiem.
-Jessica chodź – Ben pomógł jej wstać, a Victoria zabrała wszystkie rzeczy ze stolika i pożegnała się z pozostałymi.
 Kiedy siedziały już w samochodzie Jess w minimalnym stopniu zignorowała ból w nadgarstku i zaczęła normalnie funkcjonować. Udało jej się nawet wymusić uśmiech na bardzo bladej twarzy.
-Jak tam? – zapytał chłopak z siedzenia kierowcy.
-Bywało lepiej… a o co oni w ogóle się tak tłukli?
-No bo Kris wywalił Alfiego na środku parkietu, a wiesz jak oni są nieźle pijani to wszystko im przeszkadza, więc Alf postanowił mu się odwdzięczyć i chybił, więc tamten się zaczął śmiać i dostał w oko – odpowiedziała jej Vic, która widziała wszystko.
-Szkoda, że nie słyszałaś ich wyzwisk – dodał Ben.
-No, były niezłe – przytaknęła dziewczyna. - Wszyscy się na nich gapili, a tak po za tym, to gdzie wtedy zniknęłaś?
-Z Lucasem straciliśmy poczucie odległości, nogi niosły nas po całym parkiecie. Fajnie było…
-I się nieprzyjemnie skończyło – dokończyła przyjaciółka.
-No fakt. Daleko jeszcze? – zapytała. – Ja już powoli nie panuje nad tym.
-Jesteśmy na miejscu – oznajmił chłopak parkując samochód.
-Dzięki Ben – odparła Victoria i ucałowała go w policzek pozostawiając ślad czerwonej szminki.
-Poczekać na was?
-Nie, jedź do domu, my wrócimy taksówką – zakończyła Jess.  – Do zobaczenia.
 Pomachały Benowi i weszły przez szklane drzwi. Poszły w stronę recepcji, aby spytać o izbę przyjęć. Bardzo młoda dziewczyna pokierowała je na drugie piętro, gdzie było bardzo cicho. Co jakiś czas jedynie można był usłyszeć kroki pielęgniarki i szepty dwójki ludzi.
-Usiądź tu, a ja pójdę spytać o lekarza – oznajmiła Vi i weszła przez najbliższe drzwi.
 Bardzo długi czas jej nie było, a Jess walczyła z silnym bólem i miała wielką chęć w coś walnąć,  aby choć na chwilę zapomnieć o lewym nadgarstku.

-Witam! Czy mogłaby pani wejść do mojego gabinetu? – zapytał doktor McCartney, co wyczytała z plakietki podnosząc głowę i rozglądając się za przyjaciółką.
-Tak, ale widział pan może wysoką brunetkę o kręconych lokach w zielonej tunice?
-Przykro mi, ale nie. Możemy…? – spytał ponownie wskazując gestem ręki drzwi.
 Dziewczyna weszła do środka i usiadła na krześle tłumacząc mężczyźnie, co się wydarzyło. Doktor obejrzał siną rękę i poszli razem na chirurgie.
Jessi co chwilę patrzyła za Victorią, ale na marne. Poznała kobietę, która zrobiła jej prześwietlenie i zbadała nadgarstek delikatnymi, smukłymi palcami.
 Kiedy Jessica siedziała tak na niebieskim krześle w gabinecie doktor Andersen weszła Vi:
-Gdzieś ty była dziewczyno? – w buchnęła już nieco wkurzona i zarazem zmęczona Je.
-Szukałam głupiego lekarza, a potem ciebie.
-Nie mogłaś zadzwonić?
-Niby jak? Komórki są w twojej torebce.
-A no przecież – przypomniała sobie.
-Jak tam? – zmieniła temat Vic.
-Nie wiem, czekam na wyniki. Ona miała już tu być.
-Ona?
-Tak, doktor Andersen – po tych słowach dołączyła do nich szczupła, trzydziestoletnia szatynka.
-Mam dla was dwie wiadomości: dobrą i złą – oznajmiła. – Którą najpierw mam powiedzieć?
-Złą – odpowiedziała bez namysłu Jess.
-Zła jest taka, że będzie boleć jeszcze przez parę dni i musisz nosić bandż uciskowy oraz smarować maścią, która ci przypiszę.
-A dobra? – wypaliła Victoria.
-Ręka nie jest złamana, jedynie mocno stłuczona. Za jakiś tydzień ból powinien ustąpić oraz… - przerwała, aby te słowa na pewno dotarły do dziewczyny. – Nie możesz jej zbytnio nadwyrężać, a to znaczy, że żadnego pisania książek na komputerze przez co najmniej 2 tygodnie.
-Ale…
-Żadnego „ale”. Ręka musi wyzdrowieć.
-A skąd pani wie o pisaniu? – zaciekawiła się Je.
-Czytam twoje artykuły i książki. Myślałaś, że ludzie nie słyszeli o tobie?
-Wie pani, ona po prostu nie może w to uwierzyć, choć na gali rozdała ok. 100 autografów – wtrąciła się Vi.
-Większość Amerykanów wie, że 1 maja wychodzi druga cześć  twojej wspaniałej książki.
-Oj tam… ja jestem mało znana.
-Coś mi się nie wydaje, moja dziesięcioletnia córka cię uwielbia – oznajmiła doktor Andersen i zakończyła tą dyskusje. – Proszę to jest recepta i zaraz zawołam pielęgniarkę, żeby założyła ci bandaż.
-Dziękuje pani.
 Dziewczyna przez dziesięć minut mało nie umarła. Pierwszo nakładanie tego zimnego i śmierdzącego żelu, a potem ten ucisk do którego nie mogła się przyzwyczaić. Każdy niewielki ruch sprawiał jej straszliwy ból, lecz cieszyła się, że kości nie są złamane.
 Wychodząc przed duży, biały budynek szpitala Victoria próbowała dodzwonić się po taksówkę, lecz nikt nie odbierał, a ona tylko coraz bardziej się wkurzała.
-Wszyscy wyłączyli dźwięk, czy co? – gadała pod nosem.
-A może zadzwoń po Nathana, przecież nie jest na wyjeździe – usłyszała propozycje, lecz z niej nie skorzystała.
-Hej Kendall! Przepraszam jak cię budzę, ale mógłbyś podjechać pod szpital. Potrzebuję transportu, a na taksówkarzy nie ma co liczyć… Mały wypadek na imprezie… Ja nic… Jessica… Proszę… Dziękuje ci… Ok, czekamy…
-Nie masz kogo wyciągać z domu, tylko Kendalla Schmidta?
-Tak nie mam. Do Nathana nie zadzwonię, bo wiesz jaki on jest, zaraz by znów był nadopiekuńczy.
-Przecież to twój chłopak, boi się o ciebie, nie to co Matt – na to wspomnienie zrobiło się jej smutno i po policzku popłynęły pojedyncze łzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz