niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 22...




Jessica obudziła się w zielonym pokoju i nie widziała tak naprawdę co się wokół niej dzieje. Pamiętała jedynie rozmowę z chłopakiem na kanapie w salonie, a potem bardzo szybko zmorzył ją sen, szczerze to na początku przeraźliwy sen, przez który zerwała się cała mokra, ale nie orientowała się gdzie jest, bo zaraz zasnęła znowu. Nie zwracała w nocy na nic uwagi, mówiła sobie jedynie „wszystko w porządku, to tylko głupi sen. Moja wyobraźnia chce mnie wystraszyć”. Potem już było inaczej, bo albo widziała ciemność lub sceny ze swojej książki, ale nie nowe, jedynie niedawno napisane.
  Teraz leżała opatulona białą pościelą na ciemnym, prawie czarnym, łóżku. Meble dookoła niej były z tej samem serii i stały na nich przeróżne rzeczy, więc po tym wywnioskowała, że sypialnia jest Jamesa. Spoglądając w róg zauważyła brązową gitarę i od razu na jej twarzy pojawił się uśmiech, lecz także szybko znikł. Przypomniała sobie co się wczoraj wydarzyło i dobiła ją szara rzeczywistość tego okrutnego, kłamliwego, niewiernego świata.
 Powoli wygramoliła się z ciepłej kołdry i otwierając przy okazji okno ruszyła w poszukiwaniu chłopaka. Wyszła na korytarz i spojrzała na zegar. Wskazywał dziewiątą rano. Rozejrzała się we wszystkie możliwe strony, aż znalazła schody i zeszła na dół. Na ostatnich stopniach poczuła zapach brokułów i jajek.
-James! – krzyknęła.
-Coś się stało? – zapytał wychylając się z kuchni, a ona wiedziała już gdzie iść.
-Jak znalazłam się na górze? – spytała siadając na krześle.
-Zaniosłem cię po tym jak zasnęłaś na moim ramieniu.
-Zasnęłam na twoim ramieniu? – zapytała zaskoczona.
-Tak, byłaś zmęczona, więc zasnęłaś. Nie bądź taka zaskoczona. Noc na drzewie bez snu potrafi wykończyć człowieka. Niektórzy potrafią zasnąć na stojąco.
-No mi się to jeszcze nie przytrafiło, to było chyba największe zmęczenie w moim życiu od jakiś 5 lat.
-A ja nie próbowałem jeszcze spać na drzewie, warto? – zażartował.
-Spróbuj to się przekonasz, a ja nie spałam tylko siedziałam… Chyba, bo tak naprawdę nie wiem co się wtedy działo…
-O tym to mi nie powiedziałaś… - zaśmiał się.
-To była twoja sypialnia, prawda? – zapytała po długiej chwili milczenia.
-Tak.
-Ale ty nie spałeś na kanapie, prawda? – pytała i różne myśli napływały do jej głowy, że się przez nią nie wyspał lub wcale nie spał, a może poszedł spać na podłodze.
-Nie- zaprzeczył widząc jej wyraz twarzy. – Spałem w pokoju gościnnym.
-Ale dlaczego? Nie mogłeś mnie tak położyć, albo w ogóle zostawić na kanapie? – nie dawała mu spokoju.
-W pokoju gościnnym było nie pościelone, a noc na drzewie ci wystarczy, na pewno było niewygodnie – wytłumaczył i zaproponował podsuwając jej talerz. – Omleta z brokułami?
-Bardzo chętnie, ale w rekompensatę robię ci dzisiaj albo lunch, albo obiad.
-Nie musisz.
-Wiem, ale chce. I koniec, ja już postanowiłam, a ty będziesz musiał się dostosować. Ja łatwo nie daje za wygraną, więc lepiej zastanów się czy chcesz to dalej ciągnąć.
-Ale wiesz, że będziesz musiała się wysilić?
-Dlaczego?
-Bo chłopaki też wpadają dzisiaj do mnie na lunch – oznajmił. – Umówiliśmy się będąc jeszcze na próbuje cztery dni temu.
-To już lepsze niż tłumaczenie się, dlaczego nie odbierałam i co się stało – posmutniała.
-A wiesz zapomniałem ci wczoraj powiedzieć – zmienił temat.
-Ale co?
-Do twarzy ci w tej koszulce.
-Dziękuje bardzo – zaczęli się śmiać i jeść wspólnie posiłek przy, którym wiele się działo.
 Na początku James źle złapał ketchup i wszystko, co wycisnął, poleciało na Jessice za, co ona odwzajemniła mu się wypluciem herbaty na jego zieloną koszulkę, oczywiście przez przypadek. Kiedy chciała wszystko posprzątać zrobiła jeszcze więcej bałaganu, a szatyn pośliznął się na rozlanej wodzie, która przez za duży strumień wylała się ze zlewu na podłogę.
-Przepraszam, nie chciałam tego wylać – mówiła pomagając chłopakowi wstać.
-Nic się nie stało, ale na razie nie sprzątajmy tego i wyjdźmy.
-OK, a podwiózłbyś mnie w jedno miejsce? – zapytała wychodząc z kuchni.
-Jasne, to idź się przebrać i jeszcze wstąpimy do sklepu. Zrobi się zakupy.
-Bardzo chętnie zmienię ketchupową koszulkę, ale nie wiem gdzie sobą moje wczorajsze rzeczy.
-Chodź zaprowadzę cię – chwycił ją za rękę, a Jessica poczuła w tamtym miejscu delikatne łaskotanie, ale nie zwróciła uwagi. James też to poczuł, lecz nie chciał na razie się nad tym zastanawiać i poprowadził ją na górę do łazienki, gdzie wszystko wisiało i przez noc zdążyło wyschnąć. Kiedy chłopak już miał zostawić ją samą zatrzymała go:
-James!
-Słucham?
-Dziękuje, że mnie wczoraj tam nie zostawiłeś, że nie pozwoliłeś mi tak zostać – przytuliła go.- I za to, że chciało ci się mnie słuchać i nie wyganiasz mnie stąd, ale ja nie chce tam wracać i nie chce…
-Rozumiem, wyobrażam sobie jak się czujesz – przerwał jej. – Ale może warto zadzwonić do Vic, dzwoniła cały wieczór – podał jej telefon, który wyciągnął z kieszeni spodni.
 Jessica jedynie się do niego uśmiechnęła i weszła zamykając się na kluczyk do łazienki. Usiadła na czarnym sedesie i zastanawiała się co ma zrobić. Na ekranie po nocy widniało `` 50 nieodebranych połączeń od Matt, 20 nieodebranych połączeń od Vic, 5 wiadomości od Matt i 2 wiadomości w skrzynce głosowej”
 Anulowała wszystko i weszła do pisania sms-a: „Kochana Vi, prawdopodobnie już wiesz co się stało i bardzo się martwisz, ale ja nie potrafię teraz o tym rozmawiać. Chce wygrać z tym uczuciem i na razie mi się udaje. Nie martw się o mnie, jestem w bezpiecznym miejscu, gdzie nikt nie będzie szukał. Proszę cię nie mów nic moim rodzicom. Kocham Cię, Jess”
 Długo zastanawiała się czy powinna wysłać tą wiadomość, ale po pięciu minutach patrzenia na nią, nacisnęła guzik wysyłający i wzięła się za zmienianie ciuchów.
-Jesteś gotowa? – dało się słyszeć krzyk z dołu.
-Tak już schodzę – opowiedziała związując włosy w koński ogon i odkładając ubrania na koszu do prania.
 Założyła buty na obcasach i zamykając drzwi na klucz ruszyła do czarnego BMW chłopaka, który przytrzymywał dla niej drzwi pasażera.
-Dziękuje – powiedziała wchodząc do środka.
-To gdzie jedziemy? – spytał odpalając silnik.
-Main Street 148. Trafisz?
-Jasne, przecież niedaleko mieszka Carlos.
-Naprawdę?
-Nie wiedziałaś?
-Nie, lecz w okolicy już spotkałam kiedyś Logana, co zdążyłeś od nich usłyszeć już pewnie setki razy, ale naprawdę nie wiedziałam – pokręciła przecząco głową na znak i dodała. – Długo tam nie zabawimy.
-A co chcesz zrobić?
-Tylko zabrać rzeczy, mało ich jest, bo nie przenosiłam ponownie tyle ubrań, co zawsze leżały w tamtych pułkach i szafach, tylko te najpotrzebniejsze.
 Potem jeszcze przez bardzo długi czas, kiedy stali w korku, rozmawiali o Victorii, chłopakach, życiu i wszystkim innym. Teraz to Jessica słuchała Jamesa, który także dużo jej opowiadał, tylko po to, aby nie myślała o tej całej sytuacji, żeby się nie zamartwiała, żeby szybciej zapomniała.
Kiedy parkował na chodniku przed Matta domem, zapytał:
-Pójść z tobą?
-Nie trzeba, chyba sobie poradzę. Jedną walizkę mam spakowaną, wystarczy że zabiorę rzeczy z szafy i nigdy nie chce tu wracać.
-To ja czekam.

 Drzwi były otwarte, więc nie zwracając na nic uwagi weszła do środka. Niebieska walizka stała tam gdzie ją wczoraj zostawiła, a Matt leżał w salonie. Gdy usłyszała otwierane drzwi poderwał się na równe nogi.
-Jessica proszę posłuchaj mnie, muszę z tobą porozmawiać – mówił szybko podchodząc do dziewczyny, lecz jego ton był inny niż zazwyczaj.
-Nie muszę cię słuchać, wystarczająco już wczoraj widziałam – próbowała zachować spokój.
-Ale to nie tak jak myślisz…
-A jak? Co może mi powiesz, że miałam zwidy? – krzyczała. – Wiem co widziałam. Przepadłeś się z Caroline i myślałeś, że się o tym nie dowiem.
-Jessica – złapał ją za rękę.
-Nie dotykaj mnie – ruszyła szybkim krokiem na górę i zamknęła się na klucz w garderobie. Przemawiał przez nią gniew, więc szybko zaczęła składać rzeczy do czarnej walizki, nie zwracając najmniejszej uwagi na chłopaka, który stał pod drzwiami.
-Posłuchaj mnie, chce przeprosić. Ja naprawdę cię kocham, proszę cię wybacz mi – usłyszała wychodząc na korytarz i kierując się do łazienki.
-Nie wybaczę ci. Dałam ci drugą szanse, a ty to spieprzyłeś.
 Zabierała wszystko po kolei i na koniec zajrzała do sypialni, aby zgarnąć laptop i inne rzeczy, które należały do niej. Matt nie dawał jej spokoju, wciąż coś gadał, a ona tylko wpuszczała to jednym uchem i od razu wypuszczała drugim. Kiedy zastawił jej drogę, nie wytrzymała:
-W dupie mam twoje przeprosiny. Pierwszo mnie biłeś, potem udawałeś dobrego chłopaka, a na koniec zdradziłeś. Ja cię kochałam, a jak wiem byłam dla ciebie tylko zabawką – zaczęła płakać.
-To nie tak, ja cię kocham, ale za późno to zrozumiałem. Proszę cię, nie wyprowadzaj się – chciał ją wziąć za dłoń, tak jak zawsze, kiedy przepraszał, lecz Jess się odsunęła.
-Nie dotykaj mnie i wracaj do tej dziwki.
 Zamknęła walizkę schowawszy do niej buty i otworzyła drzwi. Zniosła jedną po drugiej ze schodów, zabrała torbę, torebkę i nie chciała go więcej widzieć. James włożył wszystko do bagażnika, a ona żeby nie widział otarła łzy ręką.
-Jak możesz mnie zostawiać? – krzyczał za nią Matt.
-Tak jak ty mogłeś mnie zdradzić. Pierwszo się myśli debilu, a potem robi -  zauważyła, że rusza w jej stronę. – Nawet nie waż się podnieść na mnie ręki. – złapała go między nadgarstkiem, a łokciem i spiorunowała wrogim spojrzeniem, ale zarazem smutnym, co on zauważył i jeszcze bardziej ścinało go w sercu.
Jak ja mogłem to zrobić? – pomyślał. – Jak mogłem ją tak skrzywdzić.
 Wsiadła do samochodu i oparła czoło o szybę. James wszedł do środka i oboje nie zwracali uwagi na dwudziestodwulatka na chodniku.
-Wszystko w porządku? – spytał z troski.
-Tak, jedźmy już stąd.
 Pojechali do sklepu, który okazał się ich ulubionym. Zarówno Jessica, jak i James lubili tu przychodzić, jednak nigdy się nie spotkali.
 Jeżdżąc po sklepie wózkiem, świrowali jak para nastolatków, która nie zwraca uwagi na innych ludzi. Jess stała na wózku, a brunet go pchał lub odwrotnie. I tak zwykłe zakupy zamieniły się w niezapomnianą zabawę, która przegoniła ból, złość i codzienne problemy.
-Kierunek kasa – oznajmił chłopak.
-Dużo tego jest, a mi trzeba było tylko drobiazgi na ten wasz lunch – uśmiechnęła się do niego.
-No tak, ale moje półki i zresztą cała kuchnia świecą pustkami.
-Widzisz, gdybym tam była codziennie w szafkach nie zostawałyby tylko płatki i mleko.
-Ja nawet nie mam mleka – zaczęli się śmiać, ale ludzie patrzyli na nich jak na dwójkę wariatów.
 Jessica idąc jako pierwsza nie zauważyła dużej, wodnej plamy na śliskiej podłodze i zaraz już leżała, a James zaczął się śmiać, zresztą razem z nią.
-Dobra, koniec tego. Pomóż mi wstać – powiedziała po dłuższej chwili.
 Chłopak podszedł do niej zostawiając wózek i kiedy chwycił ją za rękę także się wywalił. Wybuchnęli jeszcze większym śmiechem, a kasjerka patrzyła na nich wielkimi oczami.

*PARĘ GODZIN PÓŹNIEJ*

-Może ci pomóc? – zapytał James stając w progu w ciemnej bluzce i szarych dresach.
-Nie, nie trzeba – zaprzeczyła. – Znam twoją kuchnie na pamięć, po tym jak układaliśmy razem zakupy, więc się tu nie pogubię.
-A co będzie? – podszedł i zabrał jej marchewkę prosto z ręki.
-Ej, oddawaj marchewkę. Potrzebna mi – odwróciła się do niego i chciała wyrwać z dłoni.
-Nie ma mowy, ona jest już moja – podniósł rękę do góry.
-James oddawaj – próbowała doskoczyć do niej, lecz była za mała. – Bo zrobię coś czego się nie spodziewasz – użyła szantażu.
-A co?
-Nie powiem ci – wystawiła mu język.
-To ci nie oddam – drażnił się z nią.
-OK – obeszła go dookoła i zatrzymała się na wprost jego pleców. – Sam tego chciałeś.
 Wskoczyła mu na plecy, chłopak się lekko zachwiał, ale nie opuścił ręki. Jedną dłonią trzymała się jego, a drugą sięgała po warzywo. Brunet wtedy, żeby zrobić jej na złość włożył marchewkę do ust i złapał dziewczynę.
-James, jak mogłeś? – udała smutek. – Teraz to ja jej nie chce - próbowała zejść z jego pleców, ale nie mogła – Puszczaj!
-Nie puszczę.
-James.
-Jessica.
-No James.
-No Jessica.
-James puszczaj, bo będzie z tobą źle.
-Nie boje się.
-Puszczaj – rozkazała po raz kolejny.
-Przykro mi blondyneczko, nie ma takiej opcji.
-Jesteś kretynem.
-Jak mnie nazwałaś?  - zapytał nagle z uśmiechem od ucha do ucha.
-Jesteś kretynem – powtórzyła.
-Nie wyjdzie ci to na sucho.
-A co jak wyjdzie, nic mi nie możesz zrobić.
-Ależ mogę – wysłał jej uśmieszek odwracając nieco głowę w jej stronę.
-Niby co pan piosenkarz może mi zrobić? – zażartowała z niego.
-Wiele rzeczy.
-I tak się nie boję, więc mnie nie zaszantażujesz.
-Założymy się? – zapytał chytrze.
-OK – przytaknęła próbując nadal zejść lub chociaż w niewielkim stopniu się uwolnić.
  James niósł ją z kuchni, przez korytarz, do salonu i położyła na kanapie. Patrzyła na niego wielkimi oczami i nie wiedziała, co ma zrobić. Czy powinna uciekać, czy może chłopak postanowił dać jej spokój.
-Masz łaskotki? – zaskoczył ją tym pytaniem. – Z resztą nie musisz odpowiadać, sam sprawdzę.
 Chłopak trafił w jej czuły punkt i zaraz nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Pragnęła także się uwolnić, ale trzymał ją i nie było sposobu, aby go wywalić lub chociaż popchnąć do tyłu. Czasami to uczucie było bardzo miłe, ale nie w tak dużych ilościach. Popatrzyła chłopakowi w oczy i nagle powiedziała, zaskakując go:
-James, telefon ci dzwoni! – skłamała nadal chichocząc.
-Naprawdę? – wyprostował się i nasłuchiwał, a Jessica zsunęła się na ziemie i pobiegła w stronę kuchni.
-Żartowałam – krzyknęła, a brunet ruszył za nią, lecz nie mógł zabrać jej z powrotem, bo stała już przy blacie i trzymała w ręku patelnie. – Nie podchodź, bo jej użyje – ostrzegła.
-A ja użyje tego – powiedział chwytając w ręce mąkę.
-Naprawdę? – przekrzywiła głowę w bok i oczekiwała na odpowiedź, lecz w złym momencie uświadomiła sobie, co on może zrobić.
 Gdy na niego spojrzała już na jego twarzy widniał ten cudowny uśmiech, który wywołał u niej szybsze bicie serca.
-Tylko nie rób tego co myślisz! – bardziej powiedziała niż rozkazała.
-A co ja myślę?
-Oj dobrze wiemy co ty myślisz.
 James pokazał białe ząbki i zaraz Jessica miała we włosach pełno mąki, meble były białe, ale chłopak też. Mogłabym napisać, że nie przemyślał swojego planu, jednak to było by kłamstwem. On dobrze wiedział w co się pakuje i bardzo tego chciał.
-Oddawaj to – wyrwała mu z ręki puste opakowanie i dodała. -  Teraz to sprzątasz.
-Wcale nie – uparł się. – Teraz ci pomogę, bo jeśli znowu zaprzeczysz użyje silniejszej broni.
-Nie potrzebuje pomocy.
-Mam coś znaleźć? – chwycił za rączkę od pułki.
Spojrzała na niego z złowrogą miną, a on się nieco przeraził. Patrzyła tak przez kilkanaście sekund, a potem jakby nigdy nic powiedziała:
-Dobra, zrób warzywa na parze, tak z 5 minut je potrzymaj – poczekała chwile, a potem: - I tak to sprzątasz – wystawiła mu język i zaczęła się śmiać.
-Co ci tak wesoło? – burknął chłopak z przegranej z dziewczyną, która z resztą miała rację.
-Twoje włosy i twarz – wyjąkała próbując powstrzymać śmiech.
-Ale wiesz, że nie jesteś lepsza…
-Tak wiem -  zaczęła się jeszcze bardziej śmiać i przez to zaraziła bruneta, a potem już nie mogli przestać. Każda czynność wywoływała jeszcze większy śmiech, a gdy zegar wybił godzinę czternastą usłyszeli dzwonek do drzwi.
-Właśnie, zapomniałem ci powiedzieć – przypomniał sobie James wychodząc z kuchni. -Będzie moja siostra, ale mam nadzieje, że wystarczy tego jedzenia jeszcze dla niej.
-Chce z wami siedzieć? – zdziwiła się i znowu zaśmiała.
-Chyba tak, po za tym nie ma wyjścia.
 Otworzyli razem drzwi i zapominając o swoim wyglądzie chcieli przywitać się z chłopakami, ale oni już w progu zaczęli się śmiać.
-Witam panów, którzy mało nie zleją się ze śmiechu – przywitała ich Jess.
-Cześć Jessica – odpowiedzieli prawie już leżąc na ziemi.
-Jessica? – oprzytomniał Carlos.
-Nie to tylko jej duch was przywitał – odpowiedział mu James. – No jasne, że to ona debile.
-Miło nas przywitałeś – oburzył się i zrobił groźną minę Kendall.
-Coś ci nie wyszło – skomentowała Je i znowu zaczęła się śmiać, do momentu, aż rozbolał ją brzuch.
-A w ogóle co tu robisz? – spytał Logan podchodząc do niej, ale to bardzo blisko.
-Postanowiłam zrobić wam dzisiaj lunch, a że spotkałam Jamesa w sklepie to także się tu wybrałam, miałam już dość siedzenia w domu bez Vic nad tym laptopem, z którym zresztą musiałam się rozstać na długi czas przez Krisa i Alfiego.
-Super – krzyknął Carlos. – Pomożesz nam i doradzisz wiele rzeczy związku z trasą koncertową.
-Trasą koncertową? – spytała zaskoczona.
-Nie powiedział ci?
 Pokręciła przecząco głową i coś w jej sercu drgnęło. Czuła się jakby ktoś walnął ją dosyć mocno, ale nie aż tak, żeby upadła. Nie rozumiała dlaczego. Chłopaki i James byli tylko nowymi kolegami z show biznesu, więc dlaczego ta wiadomość ją tak zabolała, dlaczego poczuła rzeczy, których nigdy nie czuła. Zadając sobie te pytania przypomniał jej się Matt i nowe myśli. Dlaczego tak się dzieje? Czy uczucie do Matta było prawdziwe, czy ona naprawdę kochała, czy tylko sobie to wmawiała?
-Co prawda słyszałam, że będziecie mieli dwumiesięczny wyjazd, ale to było jakiś miesiąc temu – dodała do swojego gestu zapominając tak naprawdę, jak wiele zrobiła usłyszawszy tą wiadomość.
-Zaprowadzisz ich do salonu? – zapytał brunet. – A ja dokończę w kuchni i jak ona przyjdzie to się przeniesiemy.
-Dobra, ale idź się przebierz.
-Ty też.
 Zaprowadziła trójkę świrów do salonu i zostawiając ich samych udała się wolnym krokiem do schodów, lecz zatrzymał ją dzwonek.
-Otworze – krzyknęła bez zastanowienia, jakby była we własnym domu i pobiegła do drzwi. Co prawda czuła się tutaj tak spokojnie i dobrze, że wiedziała, że chłopakowi nie będzie to przeszkadzać. Otwierając drzwi już w połowie zadała to pytanie:
- Co ty tutaj robisz?
-A ty? - Spojrzała na nią Victoria. – I coś ty zrobiła?
-Pomagałam Jamesowi i nie obyło się bez bitwy z mąką. Dobrze, że jesteś – przytuliła przyjaciółkę przy okazji brudząc jej czarną sukienkę.
-Tutaj byłaś bezpieczna – wyszeptała. –Ale jak?
-Potem ci opowiem, teraz nie rozmawiajmy o tym, nie chce – zakończyła Jess i zauważyła bruneta. – To ma być ta twoja siostra?
-Jestem twoją siostrą? – zapytała Victoria. – Miło.
-Tak, co nie podobna? – zaśmiał się chłopak.
-Nie! Okłamałeś mnie – szurnęła go w ramie.
-Nie chciałaś zadzwonić.
-Właśnie, nie zadzwoniłaś – strąciła się znowu Vi.
-Wiem, dziękuje – przytuliła go, a on się jedynie uśmiechnął.
-Ooo – wydała z siebie Vic, a oni równocześnie na nią spojrzeli. – No co? Tak słodko to wyglądało.
-My się polecimy przebrać, chłopaki są w salonie, trafisz do nich? – oznajmił Victorii James.
-Tak…
-Ja będę pierwsza w łazience – przerwała jej Jessica i pobiegła na górę.
-To nie fair – krzyknął za nią chłopak i ruszył biegiem na schody. – To moja łazienka.
-Ale ja jestem pierwsza – dało się słyszeć z góry jej krzyk, kiedy prawdopodobnie stanęli przy drzwiach.
-Wcale nie…
-A wcale tak…
-Nie…
-Gościom się ustępuje, a jak wiemy to jestem twoim gościem. – nie dawała za wygraną.
-Naprawdę? Czy goście otwierają drzwi innym gościom? Czy goście robią lunch? Czy goście świrują tak w sklepie, że potem nie mogą wstać? – dopytywał.
-Nie, ale.. – nie dokończyła.
-No widzisz, nie…
-Daj mi dokończyć – wkurzyła się.
-Nie dam ci dokończyć – podniósł jedną brew robiąc bardzo śmieszną minę.
-To ja cię nie wpuszczę.
-No dobra kończ – uległ.
-Nie zachowuje się jak gość, nawet nie czuje się jak gość, ale na ten jeden dzień pokochałam ten dom. Ten bezpieczny dom – uśmiechnęła się. – Ale i tak cię nie wpuszczę.
-Jak możesz?
-Po prostu, mogę – wyszczerzyła się
-To wchodzimy razem…
-Nie mam mowy. Idę pierwsza – zakończyła i zatrzasnęła drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz