niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 24...





-Cześć Vic, jest Jessica? – przywitał się James.
-Jest u siebie, na górze – odpowiedziała i zauważyła pozostałych. – Cześć wariaci.
-Cześć nasza wariatko – uśmiechnęli się do niej z chodnika.
-Wejdźcie – zaprosiła ich do środka i oznajmiła. – Trafiliście w bardzo dobrym momencie, bo Jess robiła dzisiaj z rana ciasto i już pewnie wystygło.
-Ciastko… - krzyknęli wspólnie.
-Czemu się tak drzecie? – dało się słyszeć głos Je schodzącej po schodach.
-Cześć blondyneczko – przywitał ją James i wystawił jej język.
-Cześć wariaci – przytuliła ich na powitanie.
-Następna… - skomentował to Logan.
-Ale co? – nie była w temacie.
-Też powiedziałam do nich wariaci – wytłumaczyła Vic.
-I pewnie mówiłaś o ciastku? – zapytała.
-Oczywiście, że tak. Jak mógłbym zapomnieć – wyszczerzyła się i dodała. – To chodźmy do kuchni, pojemy, pogadamy, bo mnie korci już od godziny.
-OK. – krzyknęli wspólnie i ruszyli do kuchni.
-Chodź pokaże ci coś – złapała Jamesa za rękę i zaczęła prowadzić na górę.
-A co z ciachem? – posmutniał.
-Ty dostaniesz potem największy kawałek.
-Chyba, że zjedzą wszystko – skomentował.
-To upiekę ci dwa inne, tylko dla ciebie – obiecała.
-Trzymam za słowo – zaczął się śmiać.
 Wprowadziła go do swojej sypialni i podała trzy żółte kartki z artykułem nad którym siedziała całą noc, bez snu, bez kawy. Usiadł wygodnie na fioletowym fotelu i przeglądał wszystko z wielkim zainteresowaniem, uśmiechając się co jakiś czas.
-Co myślisz? – zapytała widząc, że chłopak już skończył odkładając papier na komodę obok laptopa i dużej butelki wody.
-Wiesz… - zamyślił się robiąc obojętną minę, która w sekundę zmieniła wyraz. – To jest genialne, nie napisałaś tego tak jak wszyscy inni. Ty tu zawarłaś nie tylko wieczne szczęście, ale i ból oraz konsekwencje wielu czynów. Pokazałaś ludziom lub pokażesz co to naprawdę jest miłość i choć w tytule jest „Nastoletnia miłość…” to ty napisałaś dla nich jeszcze coś o przyszłości. Jesteś niesamowita – przytulił ją wstając.
-Może dlatego, że sama to przeżyłam – stwierdziła. – I bardzo dziękuje za tak miłą opinie.
-Vic to widziała? – zapytał.
-Tak, czytała dzisiaj z samego rana i była podobnego zdania do ciebie, a ja myślałam, że robi to tylko, żeby poprawić mi humor.
-Przy tym nie da się kłamać – zakończył.
-Dziękuje, a teraz idziemy po ciasto.
 Zeszli powoli, skacząc ze schodka na schodek, a wchodząc do kuchni zauważyli pusty, czarny talerz na środku blatu.
-Gdzie jest ciastko? – wkurzył się chłopak.
-Tu – Kendall wskazał swój brzuch i go pomasował. – Było pyszne.
-I nie zostawiliście nawet okruszka? – udała złość Jessica i popatrzyła na ich wyrazy twarzy. Wspólnie pokręcili głowami, a brunet miał już to skomentować, ale dziewczyna się uśmiechnęła i nie dała mu. – Zaraz dostaniesz swoje, połowę ciasta schowałam.
-Nie dostaniecie, ani kawałka więcej – zaśmiał się z nich James i usiadł na krześle.
 Podała mu tak jak obiecała największy kawałek zajmujący połowę dużego talerza i nie zwracając uwagi na jego słowa pokroiła jeszcze dla Kendalla, Logana i Carlosa. Jedli aż im się uszy trzęsły.
-To jest przepyszne – mówili połykając jeden kawałek za drugim. – Cudo.
-Cieszę się, że wam smakuje. Jak wczoraj James powiedział, że wpadniecie to zrobiłam je specjalnie dla was.
-Jesteś kochana – przytulił ją Kendall. – Musimy tu częściej wpadać.
-Jestem za – odparła Victoria. – Nie będę musiała gotować.
-Ale wiesz, że oni niedługo jadą w trasę, prawda? – zasmuciła ją Je.
-Wiem, a ja wracam na plan i znowu inne jedzenie lub brak posiłków przez brak czasu – lekko się uśmiechnęła, a potem zwróciła się do chłopaków. – Mam dla was propozycje, bo zapomniałam wczoraj o tym wspomnieć.
-Jaką? – spytał Carlos.
-Jeśli chcecie, mogę dać z wami koncert w Nowym Jorku, bo będę tam 30 lipca, a jak widziałam to wtedy tam gracie – zaproponowała.
-Byłoby super – uradowali się.
-Rozmawiałam już z Nickiem i nie ma nic przeciwko temu, więc może tam już zarezerwować miejsce w terminarzu.
-Szkoda, że mnie tam nie będzie – wtrąciła się Jess, bo poczuła jakby jej tam nie było i musiała się upewnić.
-Jak to nie? – zrobiła wielkie oczy Victoria. – Przecież jedziesz wtedy ze mną, nie zostawię cię tutaj.
-Nie mogę – zaprzeczyła. – Ty jedziesz 25 lipca, ja 29 mam konferencje i spotkanie z fanami tutaj w LA, po trzech miesiącach od wydania, ale zawsze coś.
-Naprawdę? – zapytali zaskoczeni w całą piątkę. – Dlaczego nie mówiłaś?
-Bo się niedawno dowiedziała, na wyjeździe. Miałam wielką niespodziankę, kiedy o tym usłyszałam oraz że drukują moje książki po raz trzeci i to z jeszcze większym nakładem.
-W końcu uwierzysz w siebie? – zapytała Vi.
-Tak – ucieszyła się Jess i chciało jej się skakać z radości, kiedy dowiedziała się ile egzemplarzy zostało sprzedanych. – A tak w ogóle jest jakaś specjalna okazja, że do nas zawitaliście? -  zmieniła temat i spojrzała na chłopaków.
 Spoglądali na siebie wzajemnie i się szczerzyli. Nikt nic nie mówił, tylko te tajemnicze spojrzenia od prawej do lewej, a potem Logan poruszył ustami:
-A więc tak, przez cały tydzień będziemy nagrywać ostatnie odcinki trzeciej serii serialu i dlatego że…
-Że jesteś naszą fanką – przejął pałeczkę Carlos. – Co nas bardzo cieszy…
-Chcielibyśmy złożyć ci propozycje nie do odrzucenia – kontynuował Kendall.
-Czyli? – spytała.
-Zabieramy cię na nasz plan – zakończył James. – I nie ma wykrętów.
-Naprawdę? – spojrzała na nich i znieruchomiała. Patrzyli na nią, a ona wtedy rzuciła się im na szyje. – Dziękuje, dziękuje, dziękuje. Wy potraficie poprawić humor nawet takiemu smutasowi jak ja. Kocham was, no naprawdę was kocham.
-Oj bez przesady z tym smutasem – zaczęli się razem śmiać.
-Teraz natomiast zabieramy was miłe panie za miasto – uśmiechnął się Logan. – Przydadzą się wam wygodne spodnie i buty.
-Ale… - chciała zapytać o co chodzi, lecz jej przerwał.
-Żadnego „ale”, zbierać się, szybko – pośpieszył je i wypchnął z kuchni.
-O co im chodzi? – zapytała Vic.
-Nie wiem, ja nic nie słyszałam o tym ich planie – podniosła ręce na znak, że naprawdę nic nie wie.
-Jeszcze jedna rzecz – krzyknął za nimi Kendall. – Załóżcie coś takiego co się wam już nie przyda, bo nie wiadomo co się może stać.
-Jasne – krzyknęły wspólnie i zatrzasnęły drzwi.
 Po pięciu minutach Jessica schodziła na dół w niebieskiej bluzce z rękawem ¾, czarnych spodniach do kostki, białych tenisówkach i niebiesko-czarnej czapce z prostym daszkiem. Natomiast Victoria założyła białą bluzkę na ramiączkach, katanę i białe, znoszone przy domu spodnie, a do tego białe, nieco zniszczone trampki.
-Mogłabym wiedzieć gdzie nas zabieracie? – zapytała zamykając drzwi domu.
-Nie, to niespodzianka – odparł James. – A teraz zapraszam do samochodu Kendalla, który jest największy i się na pewno pomieścimy. Nie ma opcji, że nie.
-Dobra, ja rezerwuje bagażnik – krzyknęła Jessica i pobiegła do samochodu.
-Ja też – ruszył za nią brunet.
-Ja chciałem do bagażnika – oburzył się Carlito i skrzyżował ręce na piersiach.
-Nie ma mowy – odparli wspólnie brunet i blondynka. –Nie ustąpię miejsca.
 Jeszcze przez jakieś dziesięć minut kłócili się kto gdzie będzie siedział w samochodzie, a i tak skończyło się na tym, że wygrała ta dwójka na tyłach i mogli ruszać w drogę.

GODZINĘ PÓŹNIEJ

 Stanęli na dużej polanie gdzie był jedynie wielki budynek, a obok niego mała drewniana chatka. Nic więcej, tylko polana, las i nieznana jeszcze dziewczynom daleka przestrzeń za nimi i przed nimi.
-Co tu robimy? – zapytała Jessica.
-Mówiliśmy, ze niespodzianka – odparł Kendall wychodząc z samochodu.
-Ale… - znów nie dokończyła Victoria.
-Żadnego ‘’ale’’ – przerwał jej Logan.
 Wszyscy wysiedli z auta próbując rozprostować nogi po jeździe, a dziewczyny szły na końcu udając wielce obrażone, że nie chcą im powiedzieć o co chodzi. Kendall i James weszli do dużego budynku, a pozostała czwórka czekała opierając się o drewniane belki, służące za płot.
 Jessica skubała kwiatek, kiedy wyszedł brunet z grubym mężczyzną, którego twarz wyglądała nawet sympatycznie.
-To wam się przyda – rzucił w ich stronę rękawiczki, tak aby każdy mógł je złapać. – A po za tym jestem Dany – przedstawił się dziewczynom i uściskał im lekko dłoń.
-Miło cię poznać – powiedziały wspólnie, a Victoria dodała. – A może ty nam zdradzisz, dlaczego tutaj jesteśmy, bo oni nie chcą powiedzieć – odparła wskazując na szczerzących się chłopaków.
-Cóż… Chyba nie mogę.
 Vic zaczęła z nimi dyskutować, a Jess korzystając z okazji powoli oddalała się od nich, aby zobaczyć co jest w środku, nie mogła dłużej czekać, ciekawość ją zżerała od wewnątrz.
 Uchyliła powoli wielkie drzwi, tak, aby nie skrzypiały i zauważyła Kendalla z jakimś innym mężczyzną przy quadzie. Podeszła do nich bardzo blisko i z uśmiechem, żeby nikogo nie przestraszyć powiedziała.
-Tak trudno było powiedzieć, że jedziemy po świrować na quadach? – zapytała.
-Jak tyś się tu znalazła, mieli was pilnować – zapytał zakłopotany Kend wskazując rękami w wiele stron i kątów ścian.
-Kłócą się, więc łatwo się wymknąć – wystawiła mu język i zwróciła się do wysokiego szatyna podając mu rękę. – Cześć, jestem Jessica.
-Matt – przedstawił się chłopak, a ją ścisnęło w żołądku na wspomnienie tego imienia. – Miło cię poznać.
-Ciebie także, a więc iloma jedziemy i gdzie? – zwróciła się do blondyna.
-Czterema? – spytał blondyn.
-Jak to, któryś z was nie umie jeździć? – zaśmiała się.
-Nie… - odpowiedział kręcąc głową.
-Więc widzisz, jedziemy na sześciu. Ja umiem jeździć, Vic trochę gorzej, ale umie – posłała mu szeroki uśmiech i wyszła zabierając niebieski kask. – Biorę ten – podniosła do góry i już jej nie było.

-Skąd masz ten kask? – zapytali ją, kiedy do nich podeszła.
-Z tego budynku – wskazała dłonią za siebie.
-Jak się tam znalazłaś? – zapytał James.
-Kłóciliście, więc sobie poszłam. Mogłeś mi powiedzieć, że jedziemy na quady – szturchnęła go w ramie.
-Quady? – zdziwiła się Victoria. – Ja na nie, nie wsiadam – zaprotestowała.
-Oj wsiądziesz, wsiądziesz – machnęła ręka Je.
-Nie ma mowy – wkurzyła się.
-To jedziesz z którymś z chłopaków, albo ze mną. Wybieraj.
-To już wole jechać sama – nie wybrała, ale nadal była obrażona i wkurzona. – Z wami nie ma jazdy jako pasażer, zaraz albo wyląduje na ziemi, albo coś gorszego.
-Mówiłam, ze pojedziesz -  uśmiechnęła się Jessica.
-Dlaczego nie chciała jechać sama? – szepnął jej na ucho Carlos.
-Złe wspomnienia z dzieciństwa – wytłumaczyła. – Kiedyś spadła i złamała rękę i tak jej zostało.
 Weszli do środka po tym jak Matt otworzył drzwi i Kendall pokazał im rządek sześciu quadów, każdy w innym kolorze.

-Mój niebieski – krzyknęła Jessica i pobiegła do quada.
-Mój zielony – krzyknęli wspólnie James i Kendall. – Nie, bo mój.
 To był wyścig, na który wszyscy spoglądali z wielkimi oczami. Chłopaki dobiegli do niego w tym samym momencie i zaczęli się przepychać. Krzyczeli i już mieli się bić, kiedy podeszła do nich wkurzona Jess i krzyknęła:
-Koniec, albo się dogadacie, albo zostajecie tutaj.
-Nie mam mowy, mój jest zielony – zaczęli wspólnie.
-Bo zaraz żaden nie będzie miał tego koloru – próbowała ich rozdzielić. – Dam go Victorii.
-To nie fair – oburzyli się.
-Więc się uspokójcie i dogadajcie – zmierzyła ich wrogim spojrzeniem i oparła się o swój niebieski quad pokazując wszystkim, aby poczekali. Po jakiś 5 minutach milczenia zapytała. – Jaka decyzja?
-James jedzie pierwszy, a ja wracam – wytłumaczył Kend.
-Dziękuje – odparła nadal z wrogim spojrzeniem.
 Zapięła kask i kiedy wszyscy już mieli swoje quady dowiedziała się od Danego jaka jest najlepsza trasa i ruszyła za płot, który otworzył Matt. Mieli je na cały dzień, więc nie musieli patrzeć co chwila na zegarek.
 Jessica była pełna energii ze swojego wnętrza, ona się wciąż odnawiała w większych ilościach. Ciekawość tego miejsca o świeżym i zarazem delikatnym powietrzu stawała się przeogromna z każdą sekundą. Od dziecka kochała przyrodę tak jak jej mama i nikt nigdy nie zabraniał jej chlapania się w kałużach, babrania w ziemi, robienia błotnistych babeczek. Wiele z tych przeróżnych nawyków pozostało, a niektóre stały się czymś obrzydliwym, ale w tym momencie nie wspomnienia się liczyły, lecz otaczająca ich natura, obcowanie z nią.
Zachwycała się każdym kwiatkiem widzianym przy drodze, drzewem, a nawet głosami zwierząt, które były przy tym wszystkim bardzo ciche, ale dosłyszalne.
-Ścigamy się? – usłyszała za sobą głos Jamesa.
-OK. – uśmiechnęła się i dodała gazu.
 Jechali tak przez piękny, zielony las, aż do największego z drzew, gdzie miała być meta tak jak ustalili krzycząc nawzajem do siebie, gdy ich quady były ze sobą na równi, a to nie było łatwym zadaniem. Ich pozycje w bardzo szybkim tempie się zmieniały i nikt nie ustępował.
  Pozostawili całą czwórkę daleko w tyle, więc kiedy Jess dojechała jako pierwsza zeszła na ziemie i postanowiła pochodzić po lesie. Brunet przyjechał jedynie o ułamek sekundy na nią i także poszedł w ślady dziewczyny czekając na pozostałych, wleczących się gdzieś bardzo daleko za nimi.
-Wygrałam z tobą – wystawiła mu język i usiadła na trawie pełnej leśnych kwiatów, kiedy do niej doszedł.
-Miałaś farta – odparł.
-Tak, tak. Pocieszaj się tą myślą – zrobiła się wredna.
-Nie muszę się pocieszać, ja to wiem – do głowy wpadł mu świetny pomysł i od razu pokazał śnieżnobiałe zęby.
-Co tak się szczerzysz? – zapytała widząc jego minę.
-A co nie mogę? – zaskoczył ją. – Chodź coś ci pokaże.
-Nie ma mowy, wiem, że coś wymyśliłeś. Widzę to po twojej minie.
-Wcale nie – pokręcił przecząco głową. – Nic nie kombinuje.
-Nie wierze ci.
-No chodź – chciał jej podać rękę.
-Obiecaj albo przyrzeknij, że nic nie kombinujesz i nie knujesz.
-Przyrzekam – przyłożył rękę do serca w geście składanej obietnicy. – Chodź.
-Dobra – wstała i otrzepała spodnie. – A gdzie?
-Prosto – wskazał dłonią na jakieś zielone krzaki i puścił ją przodem. Kiedy stanęła przy nich i chciała się odwrócić zakręcił nią, aby stała twarzą do niego i zaczął się przybliżać. Ona nie wiedząc o co mu chodzi postanowiła automatycznie się cofać i kiedy miała już coś powiedzieć wpadła do małej rzeczki.
-Kretyn – wysyczała przez zęby. – Obiecałeś
-I dotrzymałem obietnicy, nie kombinowałem w tamtym momencie, ja już miałem wszystko zaplanowane – uśmiechnął się szyderczo od ucha do ucha.
-Daj mi rękę – skierowała te słowa doniośle w jego stronę.
 Na początku się wahał, lecz uległ i jej podał, a ona nie czekając wciągnęła go z całej siły do wody.
-Masz za swoje, a teraz sobie tu siedź – zaczęła wychodzić, lecz on złapał ją w pasie.
-Nie tak prędko – pociągnął ją aż miała oprócz spodni także bluzkę mokrą, no już była cała mokra.
-Idioto teraz mi zimno – pchnęła go do tyłu i szybko wyskoczyła z wody. – Nie lubię cię – fochnęła się i ruszyła z powrotem. 
 Gdy dochodziła do swojego quada nadjechali Carlos i Logan. Zauważywszy Jessice zaczęli się śmiać i mało nie wjechali w drzewo.
-Zaraz się zabijecie – skomentowała.
-Urządziliście sobie kąpiel? – zaśmiał się Carlos.
-Nie, to przez tego kretyna – wskazała na bruneta, który pojawił się za nią.
-Pamiętaj, że ten kretyn to twój przyjaciel – wyszeptał jej do ucha.
-Spadaj – udawała obrażoną i przestała zwracać na niego uwagę. –Gdzie Vic i Kendall?
-Jadą, są za zakrętem – wskazał Logan.

-Jak tam? Aż tak strasznie? – spytała Je przyjaciółkę, która właśnie przy niej stanęła.
-Nie – pokręciła przecząco głową i pojechała uśmiechnięta dalej, krzycząc. – Jest zajebiście.
-Poczekałabyś na nas – krzyknęła za nią i  założyła szybko kask. – Nie patrz się tylko wsiadaj – spojrzała na mokrego chłopaka. – Jak będziesz jechał to wyschniesz.
 Nacisnęła gaz i już jej nie było. Po pięciu minutach chłopaki je dogoniły i teraz jechali już wspólnie na pustej przestrzeni. Nie było lasu tylko piaszczysta droga i nieco błotna. W pewnym momencie zabrakło im Jamesa i Jess gwałtownie zahamowała zostając w tyle w chmurze piasku. Rozglądała się dookoła, ale nigdzie nie było go widać. Myślała, że to jego następny głupi żart, ale zaczęła krzyczeć:
-James! James to nie jest śmieszne, pokaż się.
-Wszystko w porządku? – podjechał do niej Kendall.
-Gdzie James? – zapytała.
-Nie wiem – pokręcił głową. – Wrócić sprawdzić?
-Nie, ja pojadę i jak go znajdę to do was dołączymy.
-OK, jak coś będziemy czekać na końcu trasy.
 Pomachała mu i ruszyła z powrotem. Z jednej strony była na niego zła, że prawdopodobnie wymyślił coś tak głupiego, że potem tego pożałuje, a z drugiej bała się, że jej przyjacielowi coś się stało. Gdy gwałtownie skręciła zauważyła chłopaka stojącego przy quadzie z komórką w dłoni.
-Musisz mnie straszyć? – podjechała do niego jak najbliżej i zdjęła kask.
-Nikogo nie straszę, to, to debilstwo się zepsuło – kopnął koło wkurzony.
-Nie kop, bo zepsujesz jeszcze bardziej – odsunęła go na bok. – A teraz daj telefon, bo masz go chyba jako jedyny z nas wszystkich.
-Carlos jeszcze ma – poprawił ją, a ona zabrała mu jedynie komórkę z dłoni i wykręciła numer Danego, który widniał na quadzie.
-Dany?... To ja Jessica… Słuchaj mnie uważnie… Za lasem jeden z quadów wysiadł i nie chce odpalić, zabierzesz go stąd, a my pojedziemy we dwójkę na moim... Jamesa… Ten zielony… Dzięki ci… Do zobaczenia wieczorem… Pa.
-To teraz jedziemy twoim? – spytał zdziwiony.
-Tak, no chyba, że chcesz iść na koniec trasy piechotą.
-Nie ma mowy, ale już się nie wkurzasz?
-Wkurzam, ale jakoś z tobą przeżyje – zaśmiała się.
-Ale wiesz, że ja prowadzę? – chciał się upewnić, więc spytał.
-Tak wiem – przepuściła go choć tego nie chciała, bardzo tego nie chciała.
 James ruszył bardzo szybko, bo chciał dogonić pozostałych, a Jessica nie mogła podziwiać widoków, bo chłopak miał postanowienie i uparł się, że się nie podda i zaraz do nich dojedzie i to w krótszym czasie niż zaplanował.
  Zobaczyli ich na drodze dopiero po piętnastu minutach. Victoria obejrzała się za nimi jako pierwsza i się zatrzymała.
-A gdzie jeszcze jeden quad? – spytała zaskoczona.
-Zepsuł się – szybko wytłumaczyła i pragnęła się pośmiać, ale chłopak ruszył do przodu. – Nie dałeś mi z nią pogadać – walnęła go w plecy.
-Potem sobie pogadacie i nie moja wina, ze się zepsuł – czuła, że jest zły.
-Twoja, twoja – zaczęła chichotać, a potem zauważyła, ze przed nimi jest mnóstwo błota. – James uważaj…
 Brunet ominął jedną kałużę i kiedy zaczął się śmiać, że niepotrzebnie panikuje, jadąc na prostej i trochę pagórkowej drodze w niektórych miejscach, zauważył ogromnego bajora i nie zdążył zahamować.  Znaleźli się na środku tego obrzydlistwa, a dziewczyna stanęła na siedzeniu.
-Widzisz co zrobiłeś? – zaczęła na niego wrzeszczeć. – Możesz mi powiedzieć jak się teraz stąd wydostaniemy na suchy, piaszczysty ląd?
-Yyy… - podrapał się po głowie. – Z tym będzie mały problem?
-Mały? – krzyczała. – Jesteśmy na środku tej plamy i nie wiesz jak jest tu głęboko. Nie mogłeś patrzeć przed siebie tylko na boki?
-Nie mogłem – krzyknął na nią.
-Więcej cię nie zabiorę, zostawię cię tam na pożarcie…
-Nie zrobisz tego – zaśmiał się i narysował jej błotną kreskę na twarzy.
-Fuu… Zabieraj to obrzydlistwo, wystarczy, że mam całe spodnie w tym.
-Co się st… - nie dokończyła Victoria i Logan, bo zahamowali w ostatniej chwili.
-No to macie niezły problem – zaśmiał się Carlos.
-Coś jeszcze? – spojrzeli na niego w tym samym czasie, z tą samą miną.
-Nie nic, już się nie odzywam.
-Wiesz, że jesteś idiotą, prawda? – znowu zaczęła Jessica.
-Obiło mi się o uszy – zażartował.
-Nam też – wtrąciła się cała czwórka.
 Dziewczyna była taka zła, że wepchnęła brunetowi swój kask i próbowała się odwrócić poprzednio związując włosy w kok. Prawie by jej się udało, gdyby nie ta przeklęta, śliska podeszwa, przez którą się zachwiała i poleciała do przodu. James widząc to złapał ją w ostatniej chwili, ale ona była i tak za  późno i razem wylądowali w błocie.
-Super – skomentowała, a pozostali zaczęli się śmiać. – Co się śmiejesz? – odwróciła się do bruneta i rzuciła go błotem.
-Nie daruje ci tego – zaczął się poruszać w jej stronę, a potem miała już całą głowę w tej brązowej mazi.
 Rzucali się tak, aż Jessice poprawił  się humor. Już nie krzyczała i nie mierzyła nikogo wzrokiem. Jedynie się śmiała i pozostali też mieli na sobie błotniste plamy, bo to raz nie trafiła Jessica, a raz James.
-Chyba wam już wystarczy – próbowała ich powstrzymać Vic. – James wyciągaj quad i jedziemy dalej.
 Chłopak zaczął go pchać i po chwili wylądował twarzą w błocie. Wszyscy włącznie z nim mało nie zlali się ze śmiechu, a po chwili całą brązową twarz miała także Jess, którą wywalił przypadkowo brunet.
-Dziękuje ci bardzo.
-Nie ma sprawy, ta kąpiel dobrze ci zrobi – zaśmiał się i powoli udało im się razem wyciągnąć niebieskacza za pomocą liny i oczywiście przyjaciół.
 Od razu po wyjściu, nie zwracając uwagi na swój tragiczny stan, ruszyli dalej.
 Po 30 minutach śmiania się ukazało się im duże jezioro i wodospad – to był finał tej wyprawy.
-Wyścig – krzyknęli chłopaki wspólnie i quady z wielką prędkością ruszyły przed siebie, do upragnionej mety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz