Jeszcze nigdy tak
się nieczuła, to było coś nowego, nieznanego. W jej żołądku wszystko się
przewracało po tym co zobaczyła, serce było złamane , a łzy nie chciały
przestać płynąć. Mózg odtwarzał co chwile tą sytuacje i nie chciał uwierzyć,
nie potrafił uwierzyć. Zaciskała usta, żeby powstrzymać płacz, ale to nic nie
dawało.
Siedziała podkulona na drzewie okryta liśćmi i
patrzyła w przestrzeń. Nie chciała żyć, nie chciała czuć, nie chciała myśleć,
po prostu nic nie chciała. Pragnęła oderwać się od tej szarej rzeczywistości,
ale nie miała gdzie puść, nie chciała iść.
Telefon bez przerwy dzwonił… to był Matt. Kiedy widziała to imię na wyświetlaczu przelatywało jej całe życie przed oczami i kończyło się na tym okropnym bólu. Z jednej strony nie chciała go znać, ale z drugiej kochała. W tej sytuacji nawet mama i Victoria nie mogły pomóc, nikt nie mógł jej pomóc.
Do głowy napływały przeróżne myśli, wyobraźnia chciała to wykorzystać, ale Jessica nie. Po dwóch godzinach dotarło do niej więcej wszystkiego, tych uczuć nie dało się wyłączyć. W pewnym momencie znieruchomiała i siedziała tak cały dzień i noc.
Czuła bicie swojego serca, złamanego serca, widziała niebo, ale nic poza tym. Jakby ktoś ją zablokował. Różni ludzie przychodzili, odchodzili, gdzieś się śpieszyli, a ona nawet się nie poruszała. Nie spała, nie jadła tylko patrzyła.
Nad ranem przyszły ciemne chmury, był wiatr i ona. Dopiero krople deszczu obudziły ją z tego transu. Poczuła wtedy, że wraca do siebie i do tego okropnego świata. Przyglądała się małym dzieciom na chodniku i trawie. Rodzice szybko je zabierali lub chowali pod drzewami, aby nie zmokły. Dbali o nie, a maluchy się cieszyły. Nie wiedziały, co to okropny ból, który czeka je za parę lub paręnaście lat. Przecież życie to nie tylko słodycz, nigdy tak nie było i nigdy nie będzie.
Przyglądając się tak tym scenkom upuściła but, lecz nikt tego nie zauważył, blondynki na drzewie nikt nie zauważał i nawet jej to pasowało, uniknęła zbędnych pytań po raz kolejny.
Po paru minutach zeskoczyła z gałęzi i pomimo, że coraz bardziej padało ludzi było pełno, ale oni mieli parasolki. Wzięła swoje buty na obcasach do ręki i szła boso naprzeciw tłumom, cała mokra i zmarznięta. Ludzie się za nią oglądali, ale nie pytali. Nie zwracała na nich uwagi, nie miała planu, po prostu szła przed siebie, gdzie ją nogi poniosą.
Po godzinie dotarła do najbardziej ruchliwej ulicy w centrum.
-Co ja tu robię? – spytała siebie samą.
Oglądała się na ludzi wokół niej, na samochody i codzienny korek, a wtedy w jej środku coś drgnęło. Łzy zaczęły znów spływać po policzkach, ale ona jedynie otarła je i przy największej ulewie stanęła na środku ulicy, spojrzała w niebo i nie zważając na wszystko co ją otacza zaczęła krzyczeć:
-W tym świecie nie ma prawdziwej miłości…. Miłość nie istnieje, to tylko ludzka głupota… Zrozumcie to tylko głupota…
Potem znowu zaczęła płakać, ale się z miejsca nie ruszyła jedynie usiadła z braku sił do dalszej walki. Przechodnie oglądali się na nią jak na wariatkę, ale wśród nich był ktoś, kto spojrzał inaczej niż inni. To był James Maslow, przy dniu wolnego wyszedł na miasto i to on jako jedyny do niej podszedł. Nie mógł uwierzyć w jakim ta dziewczyna jest stanie: cała przemoknięta, obolała, zmarznięta siedziała i płakała.
-Chodź – szepnął do jej ucha pomagając wstać.
-Nieee… chcccce – wyjąkała nie wiedząc z kim rozmawia, z reszto to było jej nawet obojętne. – Niech ten… samochód mnie… przejedzie… Niech… mnie zabije… Tak będzie lepiej… dla was… dla mnie… dla niego – jąkała się wybuchając jeszcze bardziej.
-Nie pozwolę na to – właśnie wtedy rozpoznała ten głos z imprezy i trzymając ledwie się jego ręki wpadła w jego ramiona.
-Nie rozumiem… Nie chce zrozumieć… Jak on mógł – szlochała.
Pomimo tego, że była cała mokra James przytulił ją. Nie patrzył czy też będzie mokry i próbował sprowadzić z ulicy. Mimo że korek ruszył ludzie za nimi nie trąbili, oni po prostu współczuli.
Płakała przez całą drogę, nie umiała się uspokoić, to było tak silne, że czasami czuła, że traci grunt pod nogami, a wtedy chłopak przetrzymywał ją mocniej. Prowadził, bronił i chronił. W połowie drogi dziewczyna spytała:
-Gddzziiee iidzziemmy?
-Tam gdzie będziesz bezpieczna, gdzie poczujesz się lepiej – szeptał próbując wciąż ją uspokoić i ogrzać. Nawet oddał jej swoją marynarkę, ale i ona już dawno przemokła.
Dopiero po godzinie weszli do nowoczesnego apartamentu, w którym chłopak mieszkał sam, ale był w takim miejscu, że taka sama droga dzieliła go od studia, jak i planu filmowego. Zaprowadził dziewczynę do kremowego salonu i gdzieś zniknął. Pragnęła za nim pobiec, żeby jej nie zostawiał samej, żeby dał jej znowu poczucie bezpieczeństwa.
Wrócił po dwóch minutach z ubraniami w ręku:
-Weź – podał jej ciuchy.- To są spodnie mojej siostry, powinny być na ciebie dobre i moja bluzka, innej nie mam.
-Nie potrzebuje – rzekła nie zwracając uwagi na swój stan.
-Jesteś cała mokra i zmarznięta musisz się przebrać, inaczej zachorujesz.
Nie miała sił się mu sprzeciwiać, więc wstała, ale jej nogi zaraz się ugięły. James złapał ją w ostatniej chwili i podprowadził nie co do progu, a potem opierając się o ściany poszła dalej, ale się odwróciła:
-A gdzie jest w ogóle łazienka? – zapytała, przypominając sobie, że nie zna tego miejsca.
-Na prawo. Czeka tam na ciebie ręcznik na pralce, a suszarka jest w wiszącej półce – pokierował ją, a sam poszedł do kuchni.
Jessica usiadła na sedesie i patrzyła znowu w przestrzeń, znów wracały do niej te momenty z wczorajszego dnia.
Nie myśl o tym – rozkazała sobie w myślach.
Oparła się o półkę i wstała, żeby się przebrać. Koszula chłopaka była o wiele za duża, ale dzięki temu czuła ciepło. Wyszła dopiero po piętnastu minutach i już normalnym krokiem szukała Jamesa. Weszła w pierwsze lepsze drzwi i ujrzała piękną, dużą kuchnie z zielono-czarnymi meblami i kuchenką po środku.
-Ale ona cudna – wyszeptała i wtedy zauważyła chłopaka, który zalewał herbatę.
-Podoba ci się? – zapytał.
-I to bardzo, ja kocham kuchnie – wyznała.
-Siostra pomagała mi urządzać.
-Ma styl, ale spodnie o rozmiar większe od moich
-Albo wie co lubię i ma inną budowę – uśmiechnął się do niej.
-Gdzie mogłabym to powiesić? – spytała przypominając sobie o ubraniach.
-Daj, zaniosę na górę.
Podała mu rzeczy, a wtedy wypadł na podłogę jej telefon i pojawiło się na wyświetlaczu „20 nieodebranych połączeń od Matt, 5 nieodebranych połączeń od Vic”. Kiedy to przeczytała znów wszystko wróciło, ten ból i brak sił. James tego nie przeoczył i od razu ją zagadnął:
-Przygotowałem ci koc w salonie, jeśli chcesz możesz tam iść, ja zaraz do ciebie przyjdę.
-OK.
-Trafisz?
-Tak.
Niepewnie wyszła z kuchni i wyobraziła sobie drogę, którą przebyła do łazienki. Dopiero teraz wchodząc do salonu zobaczyła duży telewizor, wzory na ścianach, brązowe meble, zdjęcia i mnóstwo płyt w rogu. Usiadła po turecku na sofie i okryła się kocem. Czekała na chłopaka, aż przyjdzie i nie czuła spływających po policzku pojedynczych łez.
Wszedł z tacą na której stał kubek i talerz z naleśnikami, a obok w miseczce sos i syrop klonowy. Lekko się uśmiechnęła, a potem znowu zaczęła płakać, nie mogła tego powstrzymać.
-Nie płacz – pocieszał ją James podchodząc i odstawiając jedzenie na stolik. Usiadł obok niej i przytulił. O nic nie pytał, jedynie pocieszał. Dziewczyna sama mówiła:
-Ale ja tak nie mogę… To wszystko jest za silne… Pierwszo bicie, a teraz kiedy wszystko już było dobrze… Wyjechałam tylko na trzy dni, a on…. On przespał się z moją koleżanką… Zdradził mnie…
Nie przestawała mówić, a kiedy udało mu się ją uspokoić wszystko z siebie wyrzuciła. Opowiedziała mu całą swoją historię, nawet rzeczy, o których nie wiedziała jej rodzina lub Victoria.
-Nie wiem, dlaczego ci to mówię. Opowiedziałam ci całe swoje życie, nawet rzeczy o których nie powinnam mówić, ale to tak boli.
-I co ulżyło? – zignorował ostatnią część.
-Troszeczkę - uśmiechnęła się do niego.
-To widzisz teraz mam na ciebie haczyk, jak coś mogę go użyć – zaczął żartować.
-Nie zrobisz tego… - pokręciła głową. – Nie jesteś taki.
-A skąd wiesz jaki jestem? – zapytał z chytrą minął.
-Oprócz pisania mam drugie życie lub można nazwać to hobby, więc wiesz.
-Tak wiem, a teraz zjedz i wypij póki ciepłe, bo wnioskuje, że nic wczoraj nie jadłaś.
-Nie – pokręciła przecząco głową i spojrzała na tace. – Skąd wiesz, że lubię naleśniki?
-Przecież wszyscy je lubią – zaczął się śmiać i poddał jej na początek na rozgrzanie kupek herbaty z cytryną i miodem.
Można powiedzieć, że Jessica jadła aż jej się uszy trzęsły, a kiedy skończyła oplotła ręce wokół kolan i siedziała rozmawiając długi czas z Jamesem, który na jakiś czas rozwiał ten cały ból, wyciągnął ją z miejsca w którym nie chciała być. Jego słowa się sprawdziły, zabrał ją w bezpieczne miejsca, a potem dziewczyna zapadła w głęboki sen na chłopaka ramieniu.
Kiedy wiedział, że śpi już tak twardo, że nic jej nie obudzi, wziął ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni w której było pościelone, a kanapa to teraz nie najlepsze miejsce do spania po tak długiej nocy spędzonej na drzewie.
Weszła do ciemnego korytarza, gdzie nie świeciło się żadne światło, nawet mała lampeczka.
-James gdzie jesteś? – krzyknęła w stronę pustki. – James!
-Poszukaj – usłyszała za sobą szept.
-Jak mam szukać, jeśli nie wiem gdzie jestem? Tu jest ciemno? – zapytała próbując opanować strach, a wtedy dookoła niej rozbłysło światło, które ją oślepiło. – Nie znam tego miejsca – powiedziała bardziej do siebie niż do nieznajomego głosu, kiedy rozglądała się w każdą możliwą stronę, a stała w czerwono białym korytarzu hotelowym, co pisało na ścianie, nie wiadomo skąd.
-Szukaj za nim będzie za późno – pośpieszył ją głos.
-Czego mam szukać? – spytała ze strachem.
-Tajemnicy, tajemnicy, którą przed tobą ukrywają… Śpiesz się..
Poczuła za sobą chłód i z przerażenia zaczęła biec sprawdzając każdy pokój. Wszystkie drzwi były zamknięte, a gdy się odwróciła numer 148 zaczął świecić się jasnym, białym blaskiem.
Popchnęła szybko drzwi i zauważyła Matta stojącego do niej tyłem jedynie w zielonych bokserkach.
-Matt – szepnęła w jego stronę i zauważyła dziewczynę na łóżku. – Caroline…
-Oni cię nie słyszą, poznaj ich tajemnice… - znów usłyszała głos.
-Nie chce -krzyknęła – kiedy chłopak zaczął podchodzić do nagiej Car. – Nie chce…
Wybiegła na korytarz i automatycznie znalazła się na ruchliwej ulicy. Taksówki, osobówki, ciężarówki, autobusy, dosłownie wszystko, a to przecież noc.
-Co ja tu robię? – zapytała, lecz odpowiedziała jej tylko cicha. – Głosie, właścicielu głosu – nawoływała.
-Tajemnica nie została odkryta do końca, znajdź ten budynek, znajdź ją…
-Nie chce…
-Inaczej on zginie – zagroził.
-Kto? – zdziwiła się i zauważyła Jamesa na którego z wielką prędkością jechała ciężarówka, lecz on stał do niej tyłem. – James uważaj…
Telefon bez przerwy dzwonił… to był Matt. Kiedy widziała to imię na wyświetlaczu przelatywało jej całe życie przed oczami i kończyło się na tym okropnym bólu. Z jednej strony nie chciała go znać, ale z drugiej kochała. W tej sytuacji nawet mama i Victoria nie mogły pomóc, nikt nie mógł jej pomóc.
Do głowy napływały przeróżne myśli, wyobraźnia chciała to wykorzystać, ale Jessica nie. Po dwóch godzinach dotarło do niej więcej wszystkiego, tych uczuć nie dało się wyłączyć. W pewnym momencie znieruchomiała i siedziała tak cały dzień i noc.
Czuła bicie swojego serca, złamanego serca, widziała niebo, ale nic poza tym. Jakby ktoś ją zablokował. Różni ludzie przychodzili, odchodzili, gdzieś się śpieszyli, a ona nawet się nie poruszała. Nie spała, nie jadła tylko patrzyła.
Nad ranem przyszły ciemne chmury, był wiatr i ona. Dopiero krople deszczu obudziły ją z tego transu. Poczuła wtedy, że wraca do siebie i do tego okropnego świata. Przyglądała się małym dzieciom na chodniku i trawie. Rodzice szybko je zabierali lub chowali pod drzewami, aby nie zmokły. Dbali o nie, a maluchy się cieszyły. Nie wiedziały, co to okropny ból, który czeka je za parę lub paręnaście lat. Przecież życie to nie tylko słodycz, nigdy tak nie było i nigdy nie będzie.
Przyglądając się tak tym scenkom upuściła but, lecz nikt tego nie zauważył, blondynki na drzewie nikt nie zauważał i nawet jej to pasowało, uniknęła zbędnych pytań po raz kolejny.
Po paru minutach zeskoczyła z gałęzi i pomimo, że coraz bardziej padało ludzi było pełno, ale oni mieli parasolki. Wzięła swoje buty na obcasach do ręki i szła boso naprzeciw tłumom, cała mokra i zmarznięta. Ludzie się za nią oglądali, ale nie pytali. Nie zwracała na nich uwagi, nie miała planu, po prostu szła przed siebie, gdzie ją nogi poniosą.
Po godzinie dotarła do najbardziej ruchliwej ulicy w centrum.
-Co ja tu robię? – spytała siebie samą.
Oglądała się na ludzi wokół niej, na samochody i codzienny korek, a wtedy w jej środku coś drgnęło. Łzy zaczęły znów spływać po policzkach, ale ona jedynie otarła je i przy największej ulewie stanęła na środku ulicy, spojrzała w niebo i nie zważając na wszystko co ją otacza zaczęła krzyczeć:
-W tym świecie nie ma prawdziwej miłości…. Miłość nie istnieje, to tylko ludzka głupota… Zrozumcie to tylko głupota…
Potem znowu zaczęła płakać, ale się z miejsca nie ruszyła jedynie usiadła z braku sił do dalszej walki. Przechodnie oglądali się na nią jak na wariatkę, ale wśród nich był ktoś, kto spojrzał inaczej niż inni. To był James Maslow, przy dniu wolnego wyszedł na miasto i to on jako jedyny do niej podszedł. Nie mógł uwierzyć w jakim ta dziewczyna jest stanie: cała przemoknięta, obolała, zmarznięta siedziała i płakała.
-Chodź – szepnął do jej ucha pomagając wstać.
-Nieee… chcccce – wyjąkała nie wiedząc z kim rozmawia, z reszto to było jej nawet obojętne. – Niech ten… samochód mnie… przejedzie… Niech… mnie zabije… Tak będzie lepiej… dla was… dla mnie… dla niego – jąkała się wybuchając jeszcze bardziej.
-Nie pozwolę na to – właśnie wtedy rozpoznała ten głos z imprezy i trzymając ledwie się jego ręki wpadła w jego ramiona.
-Nie rozumiem… Nie chce zrozumieć… Jak on mógł – szlochała.
Pomimo tego, że była cała mokra James przytulił ją. Nie patrzył czy też będzie mokry i próbował sprowadzić z ulicy. Mimo że korek ruszył ludzie za nimi nie trąbili, oni po prostu współczuli.
Płakała przez całą drogę, nie umiała się uspokoić, to było tak silne, że czasami czuła, że traci grunt pod nogami, a wtedy chłopak przetrzymywał ją mocniej. Prowadził, bronił i chronił. W połowie drogi dziewczyna spytała:
-Gddzziiee iidzziemmy?
-Tam gdzie będziesz bezpieczna, gdzie poczujesz się lepiej – szeptał próbując wciąż ją uspokoić i ogrzać. Nawet oddał jej swoją marynarkę, ale i ona już dawno przemokła.
Dopiero po godzinie weszli do nowoczesnego apartamentu, w którym chłopak mieszkał sam, ale był w takim miejscu, że taka sama droga dzieliła go od studia, jak i planu filmowego. Zaprowadził dziewczynę do kremowego salonu i gdzieś zniknął. Pragnęła za nim pobiec, żeby jej nie zostawiał samej, żeby dał jej znowu poczucie bezpieczeństwa.
Wrócił po dwóch minutach z ubraniami w ręku:
-Weź – podał jej ciuchy.- To są spodnie mojej siostry, powinny być na ciebie dobre i moja bluzka, innej nie mam.
-Nie potrzebuje – rzekła nie zwracając uwagi na swój stan.
-Jesteś cała mokra i zmarznięta musisz się przebrać, inaczej zachorujesz.
Nie miała sił się mu sprzeciwiać, więc wstała, ale jej nogi zaraz się ugięły. James złapał ją w ostatniej chwili i podprowadził nie co do progu, a potem opierając się o ściany poszła dalej, ale się odwróciła:
-A gdzie jest w ogóle łazienka? – zapytała, przypominając sobie, że nie zna tego miejsca.
-Na prawo. Czeka tam na ciebie ręcznik na pralce, a suszarka jest w wiszącej półce – pokierował ją, a sam poszedł do kuchni.
Jessica usiadła na sedesie i patrzyła znowu w przestrzeń, znów wracały do niej te momenty z wczorajszego dnia.
Nie myśl o tym – rozkazała sobie w myślach.
Oparła się o półkę i wstała, żeby się przebrać. Koszula chłopaka była o wiele za duża, ale dzięki temu czuła ciepło. Wyszła dopiero po piętnastu minutach i już normalnym krokiem szukała Jamesa. Weszła w pierwsze lepsze drzwi i ujrzała piękną, dużą kuchnie z zielono-czarnymi meblami i kuchenką po środku.
-Ale ona cudna – wyszeptała i wtedy zauważyła chłopaka, który zalewał herbatę.
-Podoba ci się? – zapytał.
-I to bardzo, ja kocham kuchnie – wyznała.
-Siostra pomagała mi urządzać.
-Ma styl, ale spodnie o rozmiar większe od moich
-Albo wie co lubię i ma inną budowę – uśmiechnął się do niej.
-Gdzie mogłabym to powiesić? – spytała przypominając sobie o ubraniach.
-Daj, zaniosę na górę.
Podała mu rzeczy, a wtedy wypadł na podłogę jej telefon i pojawiło się na wyświetlaczu „20 nieodebranych połączeń od Matt, 5 nieodebranych połączeń od Vic”. Kiedy to przeczytała znów wszystko wróciło, ten ból i brak sił. James tego nie przeoczył i od razu ją zagadnął:
-Przygotowałem ci koc w salonie, jeśli chcesz możesz tam iść, ja zaraz do ciebie przyjdę.
-OK.
-Trafisz?
-Tak.
Niepewnie wyszła z kuchni i wyobraziła sobie drogę, którą przebyła do łazienki. Dopiero teraz wchodząc do salonu zobaczyła duży telewizor, wzory na ścianach, brązowe meble, zdjęcia i mnóstwo płyt w rogu. Usiadła po turecku na sofie i okryła się kocem. Czekała na chłopaka, aż przyjdzie i nie czuła spływających po policzku pojedynczych łez.
Wszedł z tacą na której stał kubek i talerz z naleśnikami, a obok w miseczce sos i syrop klonowy. Lekko się uśmiechnęła, a potem znowu zaczęła płakać, nie mogła tego powstrzymać.
-Nie płacz – pocieszał ją James podchodząc i odstawiając jedzenie na stolik. Usiadł obok niej i przytulił. O nic nie pytał, jedynie pocieszał. Dziewczyna sama mówiła:
-Ale ja tak nie mogę… To wszystko jest za silne… Pierwszo bicie, a teraz kiedy wszystko już było dobrze… Wyjechałam tylko na trzy dni, a on…. On przespał się z moją koleżanką… Zdradził mnie…
Nie przestawała mówić, a kiedy udało mu się ją uspokoić wszystko z siebie wyrzuciła. Opowiedziała mu całą swoją historię, nawet rzeczy, o których nie wiedziała jej rodzina lub Victoria.
-Nie wiem, dlaczego ci to mówię. Opowiedziałam ci całe swoje życie, nawet rzeczy o których nie powinnam mówić, ale to tak boli.
-I co ulżyło? – zignorował ostatnią część.
-Troszeczkę - uśmiechnęła się do niego.
-To widzisz teraz mam na ciebie haczyk, jak coś mogę go użyć – zaczął żartować.
-Nie zrobisz tego… - pokręciła głową. – Nie jesteś taki.
-A skąd wiesz jaki jestem? – zapytał z chytrą minął.
-Oprócz pisania mam drugie życie lub można nazwać to hobby, więc wiesz.
-Tak wiem, a teraz zjedz i wypij póki ciepłe, bo wnioskuje, że nic wczoraj nie jadłaś.
-Nie – pokręciła przecząco głową i spojrzała na tace. – Skąd wiesz, że lubię naleśniki?
-Przecież wszyscy je lubią – zaczął się śmiać i poddał jej na początek na rozgrzanie kupek herbaty z cytryną i miodem.
Można powiedzieć, że Jessica jadła aż jej się uszy trzęsły, a kiedy skończyła oplotła ręce wokół kolan i siedziała rozmawiając długi czas z Jamesem, który na jakiś czas rozwiał ten cały ból, wyciągnął ją z miejsca w którym nie chciała być. Jego słowa się sprawdziły, zabrał ją w bezpieczne miejsca, a potem dziewczyna zapadła w głęboki sen na chłopaka ramieniu.
Kiedy wiedział, że śpi już tak twardo, że nic jej nie obudzi, wziął ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni w której było pościelone, a kanapa to teraz nie najlepsze miejsce do spania po tak długiej nocy spędzonej na drzewie.
Weszła do ciemnego korytarza, gdzie nie świeciło się żadne światło, nawet mała lampeczka.
-James gdzie jesteś? – krzyknęła w stronę pustki. – James!
-Poszukaj – usłyszała za sobą szept.
-Jak mam szukać, jeśli nie wiem gdzie jestem? Tu jest ciemno? – zapytała próbując opanować strach, a wtedy dookoła niej rozbłysło światło, które ją oślepiło. – Nie znam tego miejsca – powiedziała bardziej do siebie niż do nieznajomego głosu, kiedy rozglądała się w każdą możliwą stronę, a stała w czerwono białym korytarzu hotelowym, co pisało na ścianie, nie wiadomo skąd.
-Szukaj za nim będzie za późno – pośpieszył ją głos.
-Czego mam szukać? – spytała ze strachem.
-Tajemnicy, tajemnicy, którą przed tobą ukrywają… Śpiesz się..
Poczuła za sobą chłód i z przerażenia zaczęła biec sprawdzając każdy pokój. Wszystkie drzwi były zamknięte, a gdy się odwróciła numer 148 zaczął świecić się jasnym, białym blaskiem.
Popchnęła szybko drzwi i zauważyła Matta stojącego do niej tyłem jedynie w zielonych bokserkach.
-Matt – szepnęła w jego stronę i zauważyła dziewczynę na łóżku. – Caroline…
-Oni cię nie słyszą, poznaj ich tajemnice… - znów usłyszała głos.
-Nie chce -krzyknęła – kiedy chłopak zaczął podchodzić do nagiej Car. – Nie chce…
Wybiegła na korytarz i automatycznie znalazła się na ruchliwej ulicy. Taksówki, osobówki, ciężarówki, autobusy, dosłownie wszystko, a to przecież noc.
-Co ja tu robię? – zapytała, lecz odpowiedziała jej tylko cicha. – Głosie, właścicielu głosu – nawoływała.
-Tajemnica nie została odkryta do końca, znajdź ten budynek, znajdź ją…
-Nie chce…
-Inaczej on zginie – zagroził.
-Kto? – zdziwiła się i zauważyła Jamesa na którego z wielką prędkością jechała ciężarówka, lecz on stał do niej tyłem. – James uważaj…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz