niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 27...



-Mój niebieski – krzyknęła Jessica i pobiegła do quada.
-Mój zielony – krzyknęli wspólnie James i Kendall. – Nie, bo mój.
 To był wyścig, na który wszyscy spoglądali z wielkimi oczami. Chłopaki dobiegli do niego w tym samym momencie i zaczęli się przepychać. Krzyczeli i już mieli się bić, kiedy podeszła do nich wkurzona Jess i krzyknęła:
-Koniec, albo się dogadacie, albo zostajecie tutaj.
-Nie mam mowy, mój jest zielony – zaczęli wspólnie.
-Bo zaraz żaden nie będzie miał tego koloru – próbowała ich rozdzielić. – Dam go Victorii.
-To nie fair – oburzyli się.
-Więc się uspokójcie i dogadajcie – zmierzyła ich wrogim spojrzeniem i oparła się o swój niebieski quad pokazując wszystkim, aby poczekali. Po jakiś 5 minutach milczenia zapytała. – Jaka decyzja?
-James jedzie pierwszy, a ja wracam – wytłumaczył Kend.
-Dziękuje – odparła nadal z wrogim spojrzeniem.
 Zapięła kask i kiedy wszyscy już mieli swoje quady dowiedziała się od Danego jaka jest najlepsza trasa i ruszyła za płot, który otworzył Matt. Mieli je na cały dzień, więc nie musieli patrzeć co chwila na zegarek.
 Jessica była pełna energii ze swojego wnętrza, ona się wciąż odnawiała w większych ilościach. Ciekawość tego miejsca o świeżym i zarazem delikatnym powietrzu stawała się przeogromna z każdą sekundą. Od dziecka kochała przyrodę tak jak jej mama i nikt nigdy nie zabraniał jej chlapania się w kałużach, babrania w ziemi, robienia błotnistych babeczek. Wiele z tych przeróżnych nawyków pozostało, a niektóre stały się czymś obrzydliwym, ale w tym momencie nie wspomnienia się liczyły, lecz otaczająca ich natura, obcowanie z nią.
Zachwycała się każdym kwiatkiem widzianym przy drodze, drzewem, a nawet głosami zwierząt, które były przy tym wszystkim bardzo ciche, ale dosłyszalne.
-Ścigamy się? – usłyszała za sobą głos Jamesa.
-OK. – uśmiechnęła się i dodała gazu.
 Jechali tak przez piękny, zielony las, aż do największego z drzew, gdzie miała być meta tak jak ustalili krzycząc nawzajem do siebie, gdy ich quady były ze sobą na równi, a to nie było łatwym zadaniem. Ich pozycje w bardzo szybkim tempie się zmieniały i nikt nie ustępował.
  Pozostawili całą czwórkę daleko w tyle, więc kiedy Jess dojechała jako pierwsza zeszła na ziemie i postanowiła pochodzić po lesie. Brunet przyjechał jedynie o ułamek sekundy na nią i także poszedł w ślady dziewczyny czekając na pozostałych, wleczących się gdzieś bardzo daleko za nimi.
-Wygrałam z tobą – wystawiła mu język i usiadła na trawie pełnej leśnych kwiatów, kiedy do niej doszedł.
-Miałaś farta – odparł.
-Tak, tak. Pocieszaj się tą myślą – zrobiła się wredna.
-Nie muszę się pocieszać, ja to wiem – do głowy wpadł mu świetny pomysł i od razu pokazał śnieżnobiałe zęby.
-Co tak się szczerzysz? – zapytała widząc jego minę.
-A co nie mogę? – zaskoczył ją. – Chodź coś ci pokaże.
-Nie ma mowy, wiem, że coś wymyśliłeś. Widzę to po twojej minie.
-Wcale nie – pokręcił przecząco głową. – Nic nie kombinuje.
-Nie wierze ci.
-No chodź – chciał jej podać rękę.
-Obiecaj albo przyrzeknij, że nic nie kombinujesz i nie knujesz.
-Przyrzekam – przyłożył rękę do serca w geście składanej obietnicy. – Chodź.
-Dobra – wstała i otrzepała spodnie. – A gdzie?
-Prosto – wskazał dłonią na jakieś zielone krzaki i puścił ją przodem. Kiedy stanęła przy nich i chciała się odwrócić zakręcił nią, aby stała twarzą do niego i zaczął się przybliżać. Ona nie wiedząc o co mu chodzi postanowiła automatycznie się cofać i kiedy miała już coś powiedzieć wpadła do małej rzeczki.
-Kretyn – wysyczała przez zęby. – Obiecałeś
-I dotrzymałem obietnicy, nie kombinowałem w tamtym momencie, ja już miałem wszystko zaplanowane – uśmiechnął się szyderczo od ucha do ucha.
-Daj mi rękę – skierowała te słowa doniośle w jego stronę.
 Na początku się wahał, lecz uległ i jej podał, a ona nie czekając wciągnęła go z całej siły do wody.
-Masz za swoje, a teraz sobie tu siedź – zaczęła wychodzić, lecz on złapał ją w pasie.
-Nie tak prędko – pociągnął ją aż miała oprócz spodni także bluzkę mokrą, no już była cała mokra.
-Idioto teraz mi zimno – pchnęła go do tyłu i szybko wyskoczyła z wody. – Nie lubię cię – fochnęła się i ruszyła z powrotem. 
 Gdy dochodziła do swojego quada nadjechali Carlos i Logan. Zauważywszy Jessice zaczęli się śmiać i mało nie wjechali w drzewo.
-Zaraz się zabijecie – skomentowała.
-Urządziliście sobie kąpiel? – zaśmiał się Carlos.
-Nie, to przez tego kretyna – wskazała na bruneta, który pojawił się za nią.
-Pamiętaj, że ten kretyn to twój przyjaciel – wyszeptał jej do ucha.
-Spadaj – udawała obrażoną i przestała zwracać na niego uwagę. –Gdzie Vic i Kendall?
-Jadą, są za zakrętem – wskazał Logan.

-Jak tam? Aż tak strasznie? – spytała Je przyjaciółkę, która właśnie przy niej stanęła.
-Nie – pokręciła przecząco głową i pojechała uśmiechnięta dalej, krzycząc. – Jest zajebiście.
-Poczekałabyś na nas – krzyknęła za nią i  założyła szybko kask. – Nie patrz się tylko wsiadaj – spojrzała na mokrego chłopaka. – Jak będziesz jechał to wyschniesz.
 Nacisnęła gaz i już jej nie było. Po pięciu minutach chłopaki je dogoniły i teraz jechali już wspólnie na pustej przestrzeni. Nie było lasu tylko piaszczysta droga i nieco błotna. W pewnym momencie zabrakło im Jamesa i Jess gwałtownie zahamowała zostając w tyle w chmurze piasku. Rozglądała się dookoła, ale nigdzie nie było go widać. Myślała, że to jego następny głupi żart, ale zaczęła krzyczeć:
-James! James to nie jest śmieszne, pokaż się.
-Wszystko w porządku? – podjechał do niej Kendall.
-Gdzie James? – zapytała.
-Nie wiem – pokręcił głową. – Wrócić sprawdzić?
-Nie, ja pojadę i jak go znajdę to do was dołączymy.
-OK, jak coś będziemy czekać na końcu trasy.
 Pomachała mu i ruszyła z powrotem. Z jednej strony była na niego zła, że prawdopodobnie wymyślił coś tak głupiego, że potem tego pożałuje, a z drugiej bała się, że jej przyjacielowi coś się stało. Gdy gwałtownie skręciła zauważyła chłopaka stojącego przy quadzie z komórką w dłoni.
-Musisz mnie straszyć? – podjechała do niego jak najbliżej i zdjęła kask.
-Nikogo nie straszę, to, to debilstwo się zepsuło – kopnął koło wkurzony.
-Nie kop, bo zepsujesz jeszcze bardziej – odsunęła go na bok. – A teraz daj telefon, bo masz go chyba jako jedyny z nas wszystkich.
-Carlos jeszcze ma – poprawił ją, a ona zabrała mu jedynie komórkę z dłoni i wykręciła numer Danego, który widniał na quadzie.
-Dany?... To ja Jessica… Słuchaj mnie uważnie… Za lasem jeden z quadów wysiadł i nie chce odpalić, zabierzesz go stąd, a my pojedziemy we dwójkę na moim... Jamesa… Ten zielony… Dzięki ci… Do zobaczenia wieczorem… Pa.
-To teraz jedziemy twoim? – spytał zdziwiony.
-Tak, no chyba, że chcesz iść na koniec trasy piechotą.
-Nie ma mowy, ale już się nie wkurzasz?
-Wkurzam, ale jakoś z tobą przeżyje – zaśmiała się.
-Ale wiesz, że ja prowadzę? – chciał się upewnić, więc spytał.
-Tak wiem – przepuściła go choć tego nie chciała, bardzo tego nie chciała.
 James ruszył bardzo szybko, bo chciał dogonić pozostałych, a Jessica nie mogła podziwiać widoków, bo chłopak miał postanowienie i uparł się, że się nie podda i zaraz do nich dojedzie i to w krótszym czasie niż zaplanował.
  Zobaczyli ich na drodze dopiero po piętnastu minutach. Victoria obejrzała się za nimi jako pierwsza i się zatrzymała.
-A gdzie jeszcze jeden quad? – spytała zaskoczona.
-Zepsuł się – szybko wytłumaczyła i pragnęła się pośmiać, ale chłopak ruszył do przodu. – Nie dałeś mi z nią pogadać – walnęła go w plecy.
-Potem sobie pogadacie i nie moja wina, ze się zepsuł – czuła, że jest zły.
-Twoja, twoja – zaczęła chichotać, a potem zauważyła, ze przed nimi jest mnóstwo błota. – James uważaj…
 Brunet ominął jedną kałużę i kiedy zaczął się śmiać, że niepotrzebnie panikuje, jadąc na prostej i trochę pagórkowej drodze w niektórych miejscach, zauważył ogromnego bajora i nie zdążył zahamować.  Znaleźli się na środku tego obrzydlistwa, a dziewczyna stanęła na siedzeniu.
-Widzisz co zrobiłeś? – zaczęła na niego wrzeszczeć. – Możesz mi powiedzieć jak się teraz stąd wydostaniemy na suchy, piaszczysty ląd?
-Yyy… - podrapał się po głowie. – Z tym będzie mały problem?
-Mały? – krzyczała. – Jesteśmy na środku tej plamy i nie wiesz jak jest tu głęboko. Nie mogłeś patrzeć przed siebie tylko na boki?
-Nie mogłem – krzyknął na nią.
-Więcej cię nie zabiorę, zostawię cię tam na pożarcie…
-Nie zrobisz tego – zaśmiał się i narysował jej błotną kreskę na twarzy.
-Fuu… Zabieraj to obrzydlistwo, wystarczy, że mam całe spodnie w tym.
-Co się st… - nie dokończyła Victoria i Logan, bo zahamowali w ostatniej chwili.
-No to macie niezły problem – zaśmiał się Carlos.
-Coś jeszcze? – spojrzeli na niego w tym samym czasie, z tą samą miną.
-Nie nic, już się nie odzywam.
-Wiesz, że jesteś idiotą, prawda? – znowu zaczęła Jessica.
-Obiło mi się o uszy – zażartował.
-Nam też – wtrąciła się cała czwórka.
 Dziewczyna była taka zła, że wepchnęła brunetowi swój kask i próbowała się odwrócić poprzednio związując włosy w kok. Prawie by jej się udało, gdyby nie ta przeklęta, śliska podeszwa, przez którą się zachwiała i poleciała do przodu. James widząc to złapał ją w ostatniej chwili, ale ona była i tak za  późno i razem wylądowali w błocie.
-Super – skomentowała, a pozostali zaczęli się śmiać. – Co się śmiejesz? – odwróciła się do bruneta i rzuciła go błotem.
-Nie daruje ci tego – zaczął się poruszać w jej stronę, a potem miała już całą głowę w tej brązowej mazi.
 Rzucali się tak, aż Jessice poprawił  się humor. Już nie krzyczała i nie mierzyła nikogo wzrokiem. Jedynie się śmiała i pozostali też mieli na sobie błotniste plamy, bo to raz nie trafiła Jessica, a raz James.
-Chyba wam już wystarczy – próbowała ich powstrzymać Vic. – James wyciągaj quad i jedziemy dalej.
 Chłopak zaczął go pchać i po chwili wylądował twarzą w błocie. Wszyscy włącznie z nim mało nie zlali się ze śmiechu, a po chwili całą brązową twarz miała także Jess, którą wywalił przypadkowo brunet.
-Dziękuje ci bardzo.
-Nie ma sprawy, ta kąpiel dobrze ci zrobi – zaśmiał się i powoli udało im się razem wyciągnąć niebieskacza za pomocą liny i oczywiście przyjaciół.
 Od razu po wyjściu, nie zwracając uwagi na swój tragiczny stan, ruszyli dalej.
 Po 30 minutach śmiania się ukazało się im duże jezioro i wodospad – to był finał tej wyprawy.
-Wyścig – krzyknęli chłopaki wspólnie i quady z wielką prędkością ruszyły przed siebie, do upragnionej mety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz