niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 20...



 Pierwszy miesiąc to było ogromne spełnianie marzeń dla Jess. Chłopak wracał zawsze punktualnie do domu, zabierał ją na zakupy, co weekend  byli w innym mieście. Nowe atrakcje, przyjaźnie, plany, wszystko co najlepsze, wszystko czego można tylko sobie zapragnąć. Wielu Amerykanów nie mogło sobie na takie rzeczy pozwolić, lecz Matt w oczach Roberto Brauna chciał wypaść jak najlepiej.
 Kiedy się na nich patrzyło ludzie widzieli ten związek jako ideał. Podziwiali ich postawę na każdym kroku, chcieli brać z nich przykład, a Jessica w końcu odnalazła odpowiedź. Ona nie przestała kochać, lecz to uczucie zanikło, schowało się za bólem. Teraz mogło pojawić się na nowo, jako odnowione i pełne sił do działania. Lecz ty tak było naprawdę, czy ta dziewczyna się nie pomyliła? Czy była już tego do końca pewna?
 To właśnie przez tą odpowiedź Jess przyjęła ponownie pierścionek i zdążyli ustalić już datę ślubu – 9 lipca. Nikogo jeszcze o tym nie informowali, bo brakowało czasu. Postawili swoje marzenia i zachcianki na pierwszym miejscu.
 Pewnego dnia, to była niedziela, przebywając w Nowym Yorku u rodziny Matta dziewczyna poczuła pustkę. Od czasu jej wyjazdu z domu Victorii dziewczyny nie zamieniły ze sobą ani słowa. To było najdłuższe milczenie w ich przyjaźni, przez które nie wiadomo czy wrócą do dawnych i zarazem podobnym stosunków. W dzieciństwie, ani nastoletnim życiu nie żyły tak długo bez siebie. Kłóciły się, co nie było przyjemnym uczuciem, ale to z miłości, bo się kochały, były jak siostry.
  Przez to wspomnienie ten dzień nie układał się już jak powinien. Jess nie chciała nigdzie iść, po raz pierwszy od dłuższego czasu kłóciła się z Mattem, a wieczorem zabolało najbardziej.
-Chodź! – zachęcał ją chłopak wyciągając w jej stronę rękę.
-Gdzie? -  spytała bez żadnych uczuć w głosie patrząc na pustą, zieloną ścianę.
-Mamy jeszcze sześć godzin zanim polecimy do domu, może watro przejść się ulicami tego miasta ostatni raz, bo nie wiem kiedy wrócimy.
-Nigdzie nie idę – odwróciła się do niego plecami i patrzyła przez okno na miasto, które dopiero zaczynało budzić się do nocnego życia.
-Pójdziemy na lodu i do parku rozrywki… Dawno byliśmy – zachęcał jeszcze bardziej. – A ja wiem jak ty uwielbiasz wieczorami jeździć kolejkami.
-Nie!
-Zabierzemy Draka i Monic – proponował. – Będzie milej, a Mon w końcu przełamie swój strach i to prawdopodobnie będzie tylko dzięki tobie.
-Nie! Daj mi spokój – krzyknęła.
-Niby dlaczego? Będziesz tu siedzieć dopóki nie pojedziemy? – zdenerwował się na nią i jej zachowanie.
-Tak, przeszkadza ci to? Dlaczego ci tak zależy?
-Bo zależy mi na tobie.
-Od kiedy?
-Od kiedy cię poznałem
-Nie kłam. Wiem, że tak nie jest – zaczęła. – Kiedy uciekłam z domu nawet mnie nie szukałeś, gdy się wyprowadziłam odezwałeś się po miesiącu, widziałam jak się świetnie bawisz beze mnie, zaczęło ci zależeć tak szybko i próbujesz jak najdłużej wytrzymać jako dobry narzeczony – wytykała wszystko Mattowi. – Osoba, która kocha nie bije, nie krzywdzi swojej drugiej połówki.
-O co ci teraz chodzi?
-O twoją postawę! Kogo się boisz? – krzyknęła. – Kogo się boisz Matt?
-Nikogo.
-Gdybyś się nie bał, nie byłbyś taki. Nigdy taki nie byłeś, więc o co chodzi?
-Twój ojciec… - powiedział, ale tak cicho jakby wcale nie chciał.
-Po pierwsze tata, a po drugie jesteś naiwnym idiotą – wyznała i wstała ruszając do wyjścia.
 Chłopak złapał ją za ramie, bo nadal nie tolerował wyzwisk pod swoim adresem i już miał ją uderzyć, ale ona wiedziała o tym i była przygotowana, że on w końcu wróci do swojego nowego „ja”.
-Nie waż się mnie uderzyć i w ogóle nie waż się mnie dotykać – rozkazała i wyszarpując mu ramie z dłoni wyszła z pokoju.

 Potem już się do siebie nie odzywali. Podróż samolotem spędzili w milczeniu, każdy zajął się swoimi sprawami: Jessica pisała, a Matt robił tabele do pracy.
 Tak było przez większość tygodnia, aż Je nie wytrzymała i sięgnęła po telefon:
-Victoria… Nie wytrzymuje, czuje się jakbym zniszczyła tą przyjaźń… Tak wiem, że to zrobiłam… Spotkajmy się proszę… Proszę… I tak do ciebie przyjadę choćbyś tego nie chciała… Wiesz o tym?... No ja myślę… Nie waż się wychodzić z domu… I masz otworzyć te twoje wrota… Tak? Inaczej je wywarze… Nie żartuje… Nie…
 Zamknęła laptopa i nie przebierając się z dresów pobiegła do samochodu, którego nie wziął Matt. Podjechała do piekarni po pudełko pączków i omijając główne ulice w mieście dojechała do domu przyjaciółki. Zaparkowała w bramie i podeszła do drzwi. Dzwoniła nieskończenie wiele razy, aż pojawiła się w nich Vi:
-Kupiłam ci pączki – podsunęła jej pudełko prawie pod nos i przesunęła swoją głowę nieco w bok patrząc na reakcje przyjaciółki.
-Dlaczego to zrobiłaś? – zapytała po długiej chwili.
-Żeby poprawić ci humor i żebyś nie smutasa oraz mi wybaczyła niemiłe zachowanie.
-Nie o tym mówię.
-Ponieważ byłam głupia, myślałam, że mój plan wypali. Bałam się, a teraz pogrążyłam się jeszcze bardziej.
-Nie myślałaś o konsekwencjach?
-A czy ja kiedykolwiek o nich myślę? Przecież mnie znasz.
 Zaczęły się śmiać i już przytulone weszły do środka kierując się w stronę kuchni, aby zrobić ulubioną grejpfrutową herbatę do pączków.
 Siadając na kanapie w salonie Victoria wpatrywała się w przyjaciółkę:
-Wyładniałaś… - przyznała.
-Jeśli masz takiego faceta jak Matt i jego kasę wszystko może się zdarzyć. Wraca punktualnie do domu,  robi obiady, kupuje mi każdą zachciankę, zabiera na drogie wycieczki, wspaniałe imprezy.
-To dlaczego jesteś smutna?
-Nie robi tego dla mnie… Boi się mojego taty, nie wiem co mu powiedział, ale to już powoli nie działa. Znów podniósł na mnie rękę, ale się mu postawiłam – wyznała. – Nie chce tego ślubu.
-Jakiego ślubu? – spytała zaskoczona Victoria nie kończąc pączka.
-9 lipca – tylko tyle udało się jej wydusić z siebie, a potem spuściła głowę.
-Że co? – Vi wypluła to co miała w buzi i zaczęła kaszleć. – Przecież to za ponad miesiąc.
-Tak wiem, plan się posypał.
-Jaki plan?
-Korciło mnie, aby ci powiedzieć, ale bałam się, że jeśli tobie powiem to na spotkaniu Matt zacznie coś podejrzewać. Próbowałam grać, bo wiedziałam, że on od tak się nie zmienił, że tu jest jakiś haczyk. Grałam tak jak ty w filmie, tylko, że ja w prawdziwym życiu. Nie mogłam ci wtedy przyznać racji, a teraz tak wiele się wydarzyło. Uczucie wróciło tylko tym razem silniejsze, a w NY wyszło na jaw czego się bał.
-To zakończ to tak jak przedtem. Masz pretekst, przecież podniósł na ciebie rękę, a ktoś wie o wznowionych zaręczynach?
-Tylko ty…
-To widzisz, zrób to i wróć mieszkać u mnie. Bez ciebie teraz jest za cicho i za pusto.
-Nie mogę…
-Dlaczego?
-Za bardzo pokochałam – wyszeptała i zaczęła płakać. -  Nie chce skończyć jako jego ofiara, nie chce, żeby mnie bił.
Dziewczyny przez cały dzień myślały nad tym jak uchronić Jessi przed biciem. Żadnego dobrego rozwiązania, a ślub był coraz bliżej. Ten dzień zbliżał się wielkimi krokami, chłopak wracał już mniej punktualnie, ale był miły. Tylko kilka razy uderzył dziewczynę, po tym jak przestał zwracać uwagę i podziwiać ją, że się go nie boi. To sprawiało mu frajdę, lecz nie wiedział jak bardzo ona go kocha. Wszystko z jego ust było kłamstwem, nie zależało mu na niej, małżeństwo miało pomóc w odzyskaniu zaufania rodziców i firmy, której oczywiście jeszcze nie zabrano, ale zagrożono, że w najbliższym czasie może się to stać, a przez swój charakter chłopak nie mógł na to pozwolić. Za dużo serca w to włożył, tylko szkoda, że tylko w to.
 Jess i Vic spotykały się codziennie, one nie wiedziały, że uśmiechnięta i obdarowywana prezentami narzeczona jest tylko zabawką na gorsze dni, czy poprawę humoru poprzez swoją delikatność i dobroć.
 
 Kiedy Jessica musiała wyjechać na parę dni do innego miasta, aby spotkać się z głównym wydawcą książki w sprawie trzeciej części, Matt imprezował ile tylko mógł. Zostało im dwa tygodnie, aż zostaną połączeni węzłem małżeńskim. Co prawda zaproszenia były wydrukowane, lecz nie wysłane, a sukienka nawet nie zamówiona. Rozmawiali o tym codziennie, ale tak naprawdę każdy skupiał się na własnych sprawach i nawzajem na siebie nie patrzyli.
 Dziewczynie udało się omówić sprawy dwa dni szybciej i kiedy wracała piechotą od rodziców zauważyła samochód Matta na chodniku.
-Tak Victoria… Pamiętam… Nie musisz mi przypominać, jak bardzo tęskniłaś.. Tak… Dobra jestem już przy schodach… Pamiętam.. Niedługo zadzwonię lub przyjadę streścić ci cały wyjazd… Do zobaczenia kochana… Dobrze… Pa – rozłączyła się aby nie słuchać przyjaciółki.
 Wchodząc do domu i chowając telefon do kieszeni po rozmowie z Vic, postawiła walizkę na ziemi i cicho zajrzała do pokoi na dole. Nikogo nie było. Zdjęła buty i weszła na piętro. Usłyszała dziwny dźwięk i już miała zawołać chłopaka, kiedy weszła do sypialni.
 Zauważyła tam Matta, ale nie był sam. Był w łóżku nagi, a ubrania jego jak i Car leżały porozwalane po podłodze. Na komodzie wśród jej kosmetyków walały się butelki po winie i inne rzeczy, których nazwy nie mogła sobie przez ten widok przypomnieć.
  Zdradził ją, zdradził ją z Caroline. Pomimo tego jaki był, można było mu zaufać, ale on ją zdradził z ich wspólną koleżanką. Ufało mu, kochała go, już nawet miała myśli, że udało im się dojść do porozumienia i ślub zmieni ich życie nie do poznania, a on ją zdradził w trakcie jej nieobecności.
-Jak mogłeś? – krzyknęła i z płaczem wybiegła z sypialni.
 Chłopak ubierając się szybko pobiegł za nią i udało mu się ją złapać przy drzwiach, kiedy zabierała buty.
-Jak mogłeś? - powtórzyła. – Ja cię kochałam i nadal kocham. Znosiłam to wszystko pomimo tego co robiłeś, a ty… - nie dokończyła tylko zakryła dłonią usta.
Złapał ją za rękę i ze smutnym wyrazem twarzy patrzył w jej niebieskie oczy. Był tam ból jakiego jeszcze nigdy nie widział, dopiero teraz patrząc na nią zrozumiał, co zrobił. Zrozumiał, że ją kocha i że ta dziewczyna nigdy nie mogłaby być jego zabawką. Nie rozumiał dlaczego ją bił i ta jedna sekunda zmieniła wszystko, lecz za późno.
-Nie dotykaj mnie – wyrwała się bez żadnego oporu i wybiegła z domu.
 Chłopak patrzył za nią, lecz nic więcej już nie mógł zrobić. Stracił miłość swojego życia, swoją przyjaciółkę i zarazem pierwszą miłość. Praca go oślepiła i to przez nią stracił wszystko, jego cały świat wybiegł z płaczem i nigdy nie wróci.
 Rzucił pozytywką która znalazła się pod ręką o podłogę i zauważył Caroline na schodach w jego koszuli. Ten widok go obrzydził, zrobiło mu się nie dobrze z powodu swojego czynu i musiał aż usiąść, aby mu przeszło. Dziewczyna podeszła do niego, ale ten nie chciał na nią patrzeć, nie chciał także na siebie patrzeć.
-Wszystko w porządku? – spytała łagodnym głosem kucając koło niego.
-Wyjdź – rozkazał. – Zabieraj swoje rzeczy i wyjdź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz