Przy tym rozdziale kieruje podziękowania i dedykuje go Wiktorii Kaczmarek, która poleciła mojego bloga u siebie i dała jakby wsparcie przez co pojawił się uśmiech na mojej twarzy...
Od razu przepraszam, ale nie uda mi się dzisiaj dodać drugiego rozdziału, a teraz już zapraszam na rozdział 33... ;*
Liczę na komentarze i do przeczytania
Od razu przepraszam, ale nie uda mi się dzisiaj dodać drugiego rozdziału, a teraz już zapraszam na rozdział 33... ;*
Liczę na komentarze i do przeczytania
*** *** *** *** *** ***
Jessica zabrała ze
stolika kawę, którą zrobiła jakaś stażystka dla siebie i odłożyła na chwilę ,
aby zrobić drugą. Jess nie miała czasu, aby ją o tym poinformować, więc jakby
jej tam w ogóle nie było wyszła szybkim, bezgłośnym krokiem zabierając przy
okazji paczkę ciastek z orzechami i czekoladą.
Gdy dotarła do miejsca, w którym przy biurku siedział Sam nie wiedziała, co zrobić, aby wyjść z budynku niezauważona. Cofnęła się do ciemnego kąta, gdzie nie docierało żadne, nawet najmniejsze światło. Siedziała tam przez dłuższą chwilę, aż w pewnej chwili jej wzrok przykuły jasne drzwi po drugiej stronie korytarza.
Przecież nie przejdę teraz jak on tam stoi – spojrzała w stronę ochroniarza rozmawiającego przez telefon i korzystając, gdy się odwrócił przebiegła do przeciwległej ściany chowając się za dużymi, zielonymi, rozłożystymi liśćmi. Kiedy miała już sprawdzać, czy kremowe „wrota” są otwarte, w jej rękach zabrakło kubka z kawą i ciastek. Gdyby nie ten burczący brzuch odpuściłaby, ale pragnienie związane z ciastkami było silniejsze.
Musiała poczekać dobre 10 minut, aż Davidson odwróci wzrok od korytarza i wyjdzie na zewnątrz.
-W końcu – wyszeptała i biegając bezgłośnie od ściany do ściany zabrała kubek i paczkę.
Przez chwilę cieszyła się jak małe dziecko,
lecz gdy się okazało, że zamek w drzwiach jest zablokowany mina od razu
powróciła do normalnego stanu. Nie miała najmniejszego pojęcia jak wydostać się
z tego budynku, więc postanowiła zaryzykować i wychyliła głowę przez główne
wejście, a gdy się okazało, że nikogo tam nie ma, wyszła i ruszyła drogą w
stronę małej budki w zielonym kolorze.Gdy dotarła do miejsca, w którym przy biurku siedział Sam nie wiedziała, co zrobić, aby wyjść z budynku niezauważona. Cofnęła się do ciemnego kąta, gdzie nie docierało żadne, nawet najmniejsze światło. Siedziała tam przez dłuższą chwilę, aż w pewnej chwili jej wzrok przykuły jasne drzwi po drugiej stronie korytarza.
Przecież nie przejdę teraz jak on tam stoi – spojrzała w stronę ochroniarza rozmawiającego przez telefon i korzystając, gdy się odwrócił przebiegła do przeciwległej ściany chowając się za dużymi, zielonymi, rozłożystymi liśćmi. Kiedy miała już sprawdzać, czy kremowe „wrota” są otwarte, w jej rękach zabrakło kubka z kawą i ciastek. Gdyby nie ten burczący brzuch odpuściłaby, ale pragnienie związane z ciastkami było silniejsze.
Musiała poczekać dobre 10 minut, aż Davidson odwróci wzrok od korytarza i wyjdzie na zewnątrz.
-W końcu – wyszeptała i biegając bezgłośnie od ściany do ściany zabrała kubek i paczkę.
-Szybko poszło – mówiła do siebie, ale wyglądało tak jakby do kogoś, pomimo pustki na placu. – Aż za łatwo i szybko.
Poruszała się z wielką ostrożnością od budynku do budynku rozglądając się, czy przypadkiem ktoś nie idzie. Gdy była już w połowie drogi pomyślała, że ten odcinek pójdzie jej jak z płatka, jednak jak zawsze w najważniejszych dla niej sytuacjach, coś musiało się popsuć.
Na każdym kroku spotykała jakiś ludzi, to kobieta z projektami i stertą materiałów, to stażyści pod przewodnictwem jakiejś grubszej kobiety, która co chwile rozmawiała przez telefon, to dwóch ochroniarzy przy drzewie jedzący lunch. Na początku czuła, że wszystko jest dobrze i na pewno w żaden sposób jej nie złapią, a tu nie wiadomo, w którym momencie dwadzieścia metrów przed nią pojawił się Andy z teczką i jakimiś pisakami. Poruszał się podobnie do niej, ale zastanowiło ją to, gdyż to przecież ten chłopak nie powinien się niczego bać, bo pracuje tu od dłuższego czasu i do tego jest ochroniarzem.
-Jessica? – krzyknął w jej stronę, a ona szybko umknęła w ciemny róg między dwoma studiami.
-Super – burknęła pod nosem i próbowała dojść do jak najbardziej ciemnego miejsca, aby ten „świr” odpuścił.
-Jessica jesteś tu? – usłyszała dobiegający jej głos chłopaka, który wydawał się taki pewny, że ona tam jest. –Widziałem cię i jestem tego pewien, więc nie musisz się ukrywać przy tym małym, starym, rozpadającym się busie.
-Jakim busie? – zdziwiła się i zaczęła się przybliżać do drogi patrząc pod nogi. Trzymając w rękach ten kubek i ciastka co chwile się wkurzała, że nie ma co z tym zrobić, więc zostawiła to na ziemi i wyjrzała na światło dzienne. Nigdzie nie było Andy-ego, więc dla pewności rozejrzała się dookoła jeszcze trzy razy, a gdy 100 metrów dalej śmignął jej czarny kolor ze strachu, że chłopak wraca, puściła się szybkim pędem drogą, którą zapamiętała z opowieści i tłumaczenia przyjaciółki.
Przez dłuższy czas biegu nie zwracała uwagi na ludzi, którzy mogli ją widzieć, zależało jej jedyne na tym, aby zaraz obok niej nie pojawił się Andy i żeby dotarła do studia chłopaków.
Kiedy zabrakło jej sił stanęła przy studiu 17 i kompletnie nie wiedziała jak tu dotarła i jak powinna teraz wrócić pod osiemnastkę, bo gdy jej kochana przyjaciółka trudziła się, aby w jak najlepszy sposób wbić jej te ścieżki do głowy, ona, Jessica Braun, było w zupełnie innym świecie.
Teraz stanęła na środku drogi i spoglądając za siebie widziała jedynie różnego koloru budynki, przed sobą widziała to samo, po prawej, po lewej droga i żadnej wskazówki. Robiąc różne miny wyrażające myślenie tkwiła wciąż w jednej pozycji i jednym niewielkim kwadraciku chodnika. Kompletnie nic jej nie przychodziło do głowy, jedynie skręcona noga, mnóstwo krwi, mnóstwo kurzu i strach, które były nagłymi pomysłami do książki. W pewnym momencie usłyszała głosy dwóch mężczyzn, więc powoli wyluzowana szła przed siebie, nie pokazując w ogóle na swojej twarzy, że coś jest nie tak.
-Dzień dobry – posłała im szczery uśmiech, gdy ich mijała.
-Dzień dobry – odpowiedzieli spoglądając na jej przepustkę i poszli dalej, bez zadawania pytań i bez zbędnego zatrzymywania jej.
Łatwo poszło – pomyślała i szła wciąż przed siebie, nie wiedząc co w ogóle robić, a jedynie jej kończyny wydawały się jakby znały drogę, więc oddała im całe swoje myśli, a po dziesięciu minutach wolnego marszu i nie spotkaniu żadnej żywej duszy zauważyła budynek z wielką niebieską osiemnastką na ścianie.
-Dziękuje – krzyknęła, a potem oprzytomniała, że nie powinna w ogóle tego robić, bo nie wiadomo, czy zaraz ktoś jej stąd nie zabierze, przecież BTR to zupełnie co innego niż show Victorii i do tego wszystkiego to jest o wiele dalej.
Po chwili z za rogu budki z jedzeniem wyłonił się znienawidzony przez nią ochroniarz i od razu mina jej zrzedła, nie miała zamiaru się z nim spotkać, a do tego miał zrezygnowaną minę i brakowało w jego dłoniach teczki, a ręce były całe w czarnym mazaku. Jessice zrobiło się żal chłopaka i chciała do niego podejść, zapytać co się stało, ale w dobrym momencie uświadomiła sobie, że jest to jeden z najgorszych pomysłów jaki mógł wpaść do jej głowy i szybko czmychnęła za drzewo, a następnie dzięki gałęziom znalazła się w jego koronie. Siedziała tam parę minut i patrzyła na wszystko z góry. Czuła się wolna, że nic jej nie może ograniczać, że w końcu może zasmakować życia, którego nigdy nie miała. Może pozwolić sobie na tak wiele rzeczy, nie to co wtedy, gdy była tyle lat w związku i do tego z Mattem – chłopakiem często zazdrosnym, czasami aż za bardzo nerwowym, pracoholikiem, imprezowiczem, bogaczem, który nie liczy się z cenami wielu przedmiotów, on może mieć wszystko, a jego dziewczyna nie, ona musi się pilnować, bo gdy przyniesie do domu zbyt drogą rzecz kupioną za chłopaka pieniądze jest awantura na połowę ulicy.
Dobrze, że mam to już za sobą – pomyślała, a chłodny podmuch letniego wiatru rozwiał jej włosy i dopiero wtedy poczuła prawdziwy zapach życia, własnego życia, bez tajemnic.
-Czas żyć prawdziwie – wyszeptała i przy budce zauważyła Jamesa i Carlosa, jak nieśli jakieś kanapki, styropianowe pudełka i dwie duże butelki jakiejś zielonej cieczy. – Chłopaki! – krzyknęła i kiedy próbowała zejść cienka gałąź, na której oparła nogę złamała się, a ona spadła na niewielki trawnik dookoła pnia.
Bolała ją każda część ciała, a najbardziej plecy. Nie miała sił, aby się ruszyć, więc opuściła na chwilę bezradnie głowę na trawę i czekała aż ból minie. Nawet najmniejszy ruch ręki sprawiał jej ból, myślała, że może coś sobie uszkodziła, że może jakaś jej kość nie wytrzymała upadku i jest złamana. Ta rzecz wydawała jej się najgorsza, ona nie lubiła, gdy coś w jej małym ciele ją ograniczało, w dzieciństwie nigdy nie miała nic złamane, a zawdzięczała to tylko i jedynie swoim silnym i grubym kościom.
Gdy ból na pewien czas ustał udało jej się powoli, podpierając się o drzewo, wstać i założyć buty, które przed wejściem na górę zdjęła i zabrała ze sobą. Stojąc już wyprostowana porozciągała nieco obolałe z upadku kończyny i od razu ból kręgosłupa miną.
Nie zdawała sobie sprawy ile tak leżał, więc zaczęła biec w stronę budynku, w którym dzisiaj chłopaki kręcili, a kiedy była prawie przy drzwiach zatrzymał ją wysoki szatyn, w garniturku, z ciemnymi, prawie czarnymi oczami, które wydawały się jakby skrywały w sobie pewną tajemnicę. Ta ciemna głębia ją wciągnęła, nie mogła od niej oderwać wzroku i stała jak jakaś zahipnotyzowana, aż mężczyzna się odezwał.
-Mógłbym wiedzieć kim jesteś? – zaczął spokojnie.
-Ja? – wskazała Jess na siebie, a kiedy zauważyła skinienie zaczęła mówić, nie zdając sobie na początku sprawy w jakiej sytuacji się znalazła. – Jestem Jessica Braun, pisarka, przyjaciółka ekipy Victorious, z która spędzam dzisiejszy czas oraz kumpela chłopaków z Big Time Rush – zakończyła i promiennie się uśmiechnęła.
-A mogę zobaczyć twoją przepustkę? – szatyn nie wydawał się przekonany jej krótką opowieścią, która była prawdziwa.
-Jasne – sięgnęła w kierunku szyi i zaczęła wyciągać zawieszkę, ale przeżyła niewielki szok, gdyż na jej końcu nic nie było. – Wie pan jest mały problem – zaczęła. – Przed chwilą spadłam z drzewa i przepustka musiała się odpiąć, ale jeśli pan poczeka to ja tam po nią pójdę i pokaże.
-Oj tak mi przykro, że spadłaś z drzewa, ale nie dam się nabrać na twoje opowiastki, idziesz ze mną – chwycił ją w łokciu i zaczął prowadzić w kierunku, z którego przed chwilą przyszła. – Porozmawiasz sobie z moim szefem i on podejmie decyzje co dalej zrobić.
-Ale ja naprawdę znam chłopaków, mogę to udowodnić – próbowała mu się wyszarpać, ale na marne.
-Każda tak mówi – był nieugięty.
-Niech pan mi da szanse – prosiła i zauważyła w oddali przy drzwiach chłopaków. – JAMES!!! – zaczęła krzyczeć.